Hukvaldy i Štramberk 01.05.2016
W końcu nadeszła tak długo przez nas wyczekiwana Majówka. Wprawdzie nie mamy planów na długi weekend ale to nie znaczy że przesiedzimy go w domu. Pierwszą majową niedzielę zdecydowaliśmy spędzić u naszych południowych przyjaciół zwanych popularnie “Pepikami”. Wycieczka miała być z cyklu lekka, łatwa i przyjemna. Wybór padł na niewielką miejscowość Hukvaldy, położoną na Pogórzu Śląsko – Morawskim znaną głównie z jednych z największych ruin średniowiecznych w Republice Czeskiej, a także w całej Europie Środkowej.
Z paczką przyjaciół spotykamy się w niedziele z samego rana. Po sprawdzeniu obecności i chwili wygłupów ruszamy w kierunku granicy z Czechami. Z Gliwic do Ostrawy udajemy się autostradą A1. W największym mieście północno – wschodnich Czech zjeżdżamy na drogę krajową nr 11 (Czeski Cieszyn – Opawa), jest to ostatni moment w którym musimy zjechać aby uniknąć kupna winiety. Krajową 11 podążamy ok. 3 km w kierunku Czeskiego Cieszyna, gdzie zjeżdżamy na drogę nr 58 prowadzącą w kierunku Rożnowa pod Radhoszczem. Po ok. 5 km kilometrach skręcamy na Brušperk (droga 486), kilkanaście minut jazdy malowniczą regionalną drogą i naszym oczom ukazuje się tablica informacyjna – Hukvaldy.
Po przejechaniu ok. 105 km docieramy do sennej miejscowości położonej na północnych Morawach u pod nuży Beskidów. Nasze pojazdy zostawiamy w dolnej części wsi, przy restauracji “Na peci” ( Parking płatny 40 Kc – cały dzień). Rozweseloną ekipą udajemy się w kierunku wzgórza zamkowego. Pogoda dopisuje i humory również, zapowiada się nieźle. Jak na niewielkie miasteczko obserwujemy tu całkiem sporą ilość turystów, najprawdopodobniej związane jest to długim weekendem majowym w Polsce ale i także ze świętem pracy obchodzonym w Czechach w dniu 1 maja. Spacerowym krokiem przechadzamy się wzdłuż urokliwego centrum, gdzie miejscowi handlarze uliczni zaczynają rozkładać swoje stragany z regionalnymi specjałami kulinarnymi : pierogi, langosze, twarożki czy wina owocowe. To ostatnie zainspirowało nas najbardziej, lecz po chwili stwierdzamy że jest trochę za wcześnie aby zaczynać dzień od wina, więc poprzestajemy na delikatnej degustacji wiśniowego eliksiru, natomiast większe zapasy poczynimy w drodze powrotnej. Dziewczyny w między czasie kosztują tutejszych pierogów z kapustą i boczkiem, które przypominają nieco włoskie calzone. Po zaspokojeniu naszej ciekawości kulinarnej, pora na krótką lekcję historii. Z naszej prawicy mijamy piękny barokowy kościół św. Maksymiliana z II poł. XVIII wieku. Po chwili docieramy do zabytkowej bramy przy której znajduje się wejście do zabytkowego parku wraz ze zwierzyńcem – Hukvaldská obora, położonego wokół zamku. Przez liczący blisko 450 ha powierzchni park podążamy malowniczą ścieżką dydaktyczną (Hradní vrch). Na terenie kompleksu mamy okazje zobaczyć liczne stada jeleni, danieli oraz muflonów. Stwierdzamy że w naszej ekipie jest kilka osób, które dobrze pasowało by do tego stadka :). Oprócz tych uroczych zwierzaków, podziwiamy także wspaniałe okazy drzew,z których najstarsze liczą prawie 500 lat i pamiętają czasy założenia zamkowego parku, datowanego na rok 1566. Przepiękne aleje dębów, kasztanów i lip robią niesamowite wrażenie.
Przyrodniczą ścieżką powoli wspinamy się pod górę. Chwilę później docieramy do nietypowego pomnika. Na postumencie widnieje odlana z brązu postać Liska Chytruska, który powstał tu w 1962 roku dla upamiętnienia bohatera opery Leoša Janáčka. Ten znany czeski kompozytor urodził się w Hukvaldach. Do dzisiaj znajduje się tutaj jego dom rodzinny ( obecnie centrum informacji turystycznej ). Dla jego upamiętnienia powstała też ścieżka dydaktyczna Janáčkův chodníček, biegnąca m.in. obok pomnika lisicy, bohaterki opery Příhody lišky Bystroušky. We wsi stoi także muzeum kompozytora, a co roku odbywa się tu festiwal jego imienia (Hudební festival Janáčkovy Hukvaldy). Wracając do naszego pomnika, nie należy przejść obok niego obojętnie. Obowiązkowo należy pogłaskać lisią kitę, gdyż podobno przynosi to szczęście i pozwala spełnić jedno z wypowiedzianych życzeń :). Po wygłaskaniu naszej lisicy ruszamy dalej. Przed nami jeszcze tylko ostatnia długa prosta, zakręt i w końcu docieramy na rozległą polanę znajdującą się przed główną bramą wjazdową do zamku. Przysiadamy tu “na sekundę” aby móc nasycić się wspaniałą panoramą na Pogórze Śląsko – Morawskie oraz Beskidy.
Zanim zaczniemy zwiedzać największe na Morawach średniowieczne ruiny, kilka słów o o tej niezwykłej atrakcji. Zamek Hukvaldy wzniesiony został prawdopodobnie w XIII wieku. Najstarsze wzmianki o warowni w dokumentach historycznych pochodzą z 1285 roku. W połowie XIV wieku zamek stał się własnością biskupów ołomunieckich, którzy rozbudowali go na przestrzeni wieków w potężną twierdzę otoczoną murami obronnymi z pięcioma basztami. Warownia skutecznie odpierała wszystkie oblężenia a także szwedzkie ataki podczas wojny trzydziestoletniej. Zniszczony został dopiero przez pożar w 1762 roku. Po tym tragicznym wydarzeniu warownia została opuszczona i od tego czasu zaczęła popadać w ruinę. Obecnie częściowo odrestaurowane malownicze ruiny zamku stanowią jedną z ciekawszych atrakcji turystycznych regionu i przyciągają każdego roku liczne rzesze turystów głównie z Polski i Czech.
Nasze zwiedzanie zaczynamy od opłaty wstępu. W kasie znajdującej się na bramie głównej zakupujemy bilety w cenie 70 Kc ( normalny), po czym wchodzimy na rozległy, podłużny dziedziniec zamkowy. Z naszej prawej strony znajduje się pięknie odrestaurowana, renesansowa kaplica zamkowa pod wezwaniem św. Andrzeja. Po lewej zaś tłum gapiów, a wśród nich artyści przebrani w historyczne stroje. W czasie zabawnego spektaklu z okazji rozpoczęcia sezonu turystycznego na zamku Hukvaldy, po za wygłupami mogliśmy zobaczyć dawną sztukę władania bronią “białą” oraz palną. W czasie trwania pokazów, miałem nawet okazje poczuć się jak Robin Hood i sprawdzić swoją celność oddając kilka strzałów z łuku. Jest sukces , za trzecim razem udało mi się trafić w tarcze, hm… jeśli poszło mi tak nieźle może by tak spróbować zestrzelić jabłko z głowy mojej żonki. Niestety, mój fantastyczny pomysł “legł w gruzach”, gdyż jak nazłość nikt nie miał jabłka :).
Udajemy się do południowej części hradu, gdzie znajduje się XVI wieczna studnia. Obecnie płytka, wypełniona czeskim bilonem lecz dawniej miała mieć ponad 170 metrów głębokości. Wychodzimy na najwyższą część zamku, z której rozpościera się wspaniały widok na najbliższą okolice. Podziwiamy m.in: rozległe pasmo Beskidu Śląsko – Morawskiego, Góry Odrzańskie oraz Bramę Morawską (naturalne obniżenie pomiędzy Sudetami i Karpatami) przez, którą przebiegał niegdyś ważny szlak handlowy (m.in. szlak bursztynowy). Po obejściu liczącego sobie ponad 300 metrów długości warowni, zasiadamy w małej gastronomi znajdującej się na zamkowym dziedzińcu, gdzie raczymy się miejscowym piwkiem oraz kofolą. Po krótkiej przerwie, kierujemy się w stronę centrum miejscowości . Tym razem wybieramy krótszą drogę lecz bardziej stromą, niestety trzeba uważać aby nie wrócić z obdartym nosem jak trafnie podsumowała nasza koleżanka – Iwonka. Obyło się bez wypadku, po chwili dochodzimy do parkingu.
Głód zaczyna nam co raz mocniej doskwierać, postanawiamy przysiąść w jakiejś miłej knajpce z nadzieją że zjemy dobrze nam znany i lubiany czeski klasyk, czyli dobry gulasz z knedlikami lub smażony ser z hranolkami. Kierujemy się na nasz parking przy którym znajduje się restauracja i pizzeria “Na peci”. Wchodzimy, na pierwszy rzut oka wygląda w porządku, ale w miarę upływu czasu robiło się coraz słabiej… Kelner od samego progu nie obdarzył naszej grupy zbytnią uprzejmością. Ale jak się miało zaraz okazać, była to jedna z wielu bolączek tego lokalu. Na wstępie okazało się, że smażonego sera tu nie zjemy, gdyż obsługa z oburzeniem stwierdziła że to nie jest danie restauracyjne. Kolejną wtopą okazał się wydanie o godz. 13 ostatniej porcji gulaszu z knedlami. Dziwne, bo dla mnie to jakby w polskiej knajpie zabrakło schabowego i ziemniaków. Nasz nonszalancki kelner przez duże “K” okazywał ogromne podirytowanie faktem, że spytaliśmy go o wytłumaczenie nazw niektórych potraw, a na końcu bezczelnie kręcił głową gdy nie zostawiliśmy mu na piwku. Niestety, rozczarowaliśmy się obsługą i jedzeniem także, jedyne co możemy polecić to niezła zupa czosnkowa oraz pizza z pieca opalanego drewnem ale jeśli chcecie zjeść coś regionalnego w milszej atmosferze wybierzcie się do restauracji U námořníka przy głównej drodze albo podjedźcie do Hospody U Richarda we wsi Rychaltice znajdującej się kilka kilometrów na północ od miejscowości Hukvaldy.
Po naszej przygodzie z miejscową gastronomią udajemy się na niewielką wystawę roślin i zwierząt tropikalnych – Tropic Hukvaldy. Po 10 minutach spacerkiem docieramy do niewielkiej posesji sympatycznego Czecha pana Stanislava, który przy swoim domu zgromadził liczne gatunki egzotycznych roślin oraz zwierząt. Po opłaceniu wstępu 70 Kc za osobę, zagłębiamy się w tą “hukvaldzką dżunglę”. Zaczynamy od podziwiania gablot z licznymi okazami motyli, owadów, krabów itp. Następnie przechodzimy przez ogród japoński, gdzie w klatce zasiada piękna puma o imieniu Amerika, zaś na tyłach domku znajdują się liczne tropikalne rośliny takie jak kaktusy, orchidee czy mięsożerne kwiaty. Przy domu spotkamy również mało egzotyczne lecz bardzo sympatyczne kózki. Wracamy na przód posesji, gdzie znajdują się inteligentne oraz wygadane papugi takie jak : ara, kakadu, amazonka, czy tukan. Ale największą furorę robił gwarek, ten gadający ptak z rodziny szpaków nadawał po czesku aż miło, niektórym nawet udało się z nim nawiązać interesujący dialog polsko – czeski 🙂 . Po 45 minutowej wizycie na tropikalnej farmie wracamy na parking.
Godzina jeszcze młoda, postanawiamy w drodze powrotnej odwiedzić jeszcze jedno, urokliwe, czeskie miasteczko znajdujące się w niedalekiej w okolicy. Po przejechaniu ok. 15 km na zachód, tuż za miastem Koprzywnica słynących z zakładów Tatra, docieramy do niewielkiej miejscowości Sztramberk, zwanej także Morawski Betlejem. Mamy ty konkretny cel, a mianowicie napić się gorącej herbaty i zakosztować słynnego miejscowego przysmaku jakim są sztramberskie uszy (Štramberské uši). Aby móc spróbować tej ciekawej odmiany pierników w kształcie zwiniętej rurki (trąbki) udajemy się naszą ekipą na zabytkowy rynek, nad którym góruje zalesione wzgórze z pozostałościami zamku Štramberk oraz zachowaną wieżą o nazwie Trúba. Mały, przytulny rynek upstrzony drewnianymi kamieniczkami, które stanowią unikatowy przykład architektury ludowej i miejskiej, od razu nas zachwycił. Aby móc nasycić się tym urokliwym miejscem, zasiadamy na tarasie tutejszej cukierni, gdzie podawane są świeżutkie uszy z bitą śmietaną, karmelem, czekoladą lub owocami. Jedząc ten sławny produkt cukierniczy z lekkiego ciasta piernikowego w kształcie rożka, warto wspomnieć o historii, która związana jest z tym przysmakiem.
Legenda mówi, że tradycja pieczenia uszu zrodziła w związku z najazdem tatarskim na okolice miasta (góra Kotouč) w 1241 roku. Mieszkańcy Štramberka ukryci na wzgórzu wypuścili wodę ze zbiornika, zatapiając obóz wroga. Podczas przeszukiwania obozu Tatarów mieszkańcy miasta mieli znaleźć worek wypełniony odciętymi uszami niewiernych, które miały być wysłane na dowód zwycięstwa tatarskiemu chanowi.
Po wydaniu w cukierni ostatnich czeskich koron na miejscowe słodkości, powoli nasza wycieczka dobiega końca. Na zakończenie, jeszcze po raz ostatni okrążamy spacerkiem zabytkowe centrum Sztramberka po czym wracamy na parking, a następnie udajemy się do Polski.
Podsumowując nasz niedzielny wypad, myślę że możemy zaliczyć go do udanych, mimo niewielkiego zgrzytu związanego z miejscową gastronomią. Na pewno warto tu przyjechać aby : odwiedzić miejscową twierdzę wraz ze zwierzyńcem, pogadać z gwarkiem na tropikalnej farmie a także wpaść na sztramberski rynek aby zakosztować legendarnych słodkości.
INFO :
- Trasa przejazdu : Gliwice – Ostrawa – Hukvaldy – Sztramberk 0k. 115 km (w jedną stronę)
- Winieta nie jest potrzebna (odcinek autostrady Gliwice – Ostrawa jest bezpłatny)
- Koszty : parking Hukvaldy – 40 Kc (cały dzień), wstęp na Zamek Hukvaldy 40 Kc (ulgowy) i 70 Kc (normalny), wstęp do Tropic Hukvaldy 40 Kc (ulgowy) i 70 Kc (normalny), paczka legendarnych sztramberskich uszu ok. 30 Kc.
LINKI :