Słowenia 24 – 29.07.2016
Nasz tegoroczny Euro trip postanowiliśmy rozpocząć od małej ale jakże pięknej Słowenii, notabene często z rozpędu mylone przez niektórych z sąsiednią Słowacją 🙂 Ten ciekawy kraj po środku Europy, posiada niewiele więcej mieszkańców niż stolica Polski, a jego powierzchnia jest mniejsza od województwa wielkopolskiego. Fenomen tego kraju nie polega na jego wielkości czy liczebności, największym atutem jest piękno przyrody, wspaniałe zabytki oraz gościnność tutejszych mieszkańców. Ten maleńki naród posiada dostęp do najwyższych gór Europy, turkusowego Adriatyku, a pod powierzchnią ziemi kryją się najpiękniejsze jaskinie na świecie. Co ciekawe w niewielkiej Słowenii spotkamy się aż z trzema strefami klimatycznymi : chłodnym klimatem alpejskim na północy, ciepłym śródziemnomorskim na południu oraz kontynentalnym z gorącymi latami i mroźnymi zimami na wschodzie.
Miłośnicy zwiedzania koniecznie muszą odwiedzić Lublanę, stolicę Słowenii, aby zobaczyć Zamek Lublański i słynny Most Smoka. Na tych, którzy chcą poczuć włoski klimat czeka Piran, najlepiej zachowane miasto na wybrzeżu należące dawniej do Republiki Weneckiej. Piran obecnie uznaje się za najpiękniejsze miasteczko nad słoweńskim Adriatykiem. W Alpach Julijskich, warto przede wszystkim wybrać się na długą pieszą wycieczkę oraz zaliczyć rześką kąpiel w górskich jeziorach – Bohinj i Bled. Dla lubiących ciemne zakamarki nie lada gratką będą najpiękniejsze jaskinie w Europie – Szkocjańska oraz Postojna. Podczas kilku dniowej wizyty z naszą ekipą odwiedzamy zaledwie niezbędne minimum, ale mam nadzieje że ten krótki opis najpiękniejszych perełek Słowenii oraz kilka informacji praktycznych zachęci was do odwiedzenia tego uroczego kraju.
Lublana – mini stolica
Tradycyjnie już podczas poznawania nowego kraju, obowiązkowo musimy odwiedzić stolicę – serce każdego narodu. Po wyruszeniu skoro świt z naszego ukochanego Śląska mkniemy ekspresowo autostradami mijając kolejno Ostrawę, Brno a następnie austriacki Wiedeń. Po dojechaniu do słoweńskiej granicy decydujemy się na kupno winiety ze względu na to iż mamy zamiar spędzić nieco więcej czasu w tym pięknym kraju. Niestety drogowy kwitek nie należy do tanich, najoszczędniejsza opcja to zakup miesięcznej winiety za 30 euro. Pamiętajmy że Słowenia to już Bałkany ale ceny są raczej bliższe do tych, które znamy z krajów Europy Zachodniej niż do tych, które obowiązują np. w Serbii czy Czarnogórze.
Po przejechaniu 750 km i 9 godzinach jazdy docieramy do jednej z najmniejszych stolic na naszym kontynencie. Dopiero na miejscu uświadamiamy sobie że Lublana ze swoimi 266 tysiącami mieszkańców jest niewiele większa od naszych rodzimych Gliwic. Ale nie ilość mieszkańców nas tu sprowadza lecz klimat oraz liczne atrakcje, których w mieście nie brakuje. Z naszą ekipą kierujemy się w stronę zabytkowego centrum, w poszukiwaniu noclegu , którego nawiasem mówiąc wcześniej nie rezerwowaliśmy, liczymy na trochę szczęścia, mając tylko adresy kilku hosteli wyszukanych jeszcze w przed wyjazdem. Niestety, po prawie godzinnych poszukiwaniach i sprawdzeniu naszych preferowanych hosteli okazuje się że nigdzie nie ma wolnych miejsc. Widząc pustki na ulicach jesteśmy delikatnie zszokowani że wszystkie miejsca są zajęte. No cóż, nauczka na przyszłość booking obowiązkowy 🙂 Na szczęście, ostatnią szansą okazał się telefon do naszego dobrego kolegi z Polski, absolwenta slawistyki , który spędził sporo czasu podczas studiów w tym pięknym mieście. Po 15 min. namierzył i “zaklepał” nam super miejscówkę w samym centrum. Hostel Tresor znajdował się przy ulicy Čopova w pobliżu jednego z najważniejszych i najpiękniejszych placów w Lublanie – Prešernov trg. Cena za osobę 23,5 euro, no w końcu stolica 🙂 ale za to lokalizacja pierwsza klasa. Po kilkunastu minutach meldujemy się z naszymi manelami w naszym przytulnym pokoju 5 osobowym. Na Starym Mieście, nie ma szans aby zaparkować, nasze auto pozostawiamy pod okazałym budynkiem Galerii Narodowej (ok.400 metrów na zachód od hostelu), gdzie znajdujemy najbliższe wolne miejsca parkingowe, dodatkowo od godziny 18 do 7 rano jest bezpłatnie. Po szybkim zakwaterowaniu ruszamy w miasto.
Pierwsze nasze kroki kierujemy na Prešernov trg. Ten stary plac to jedno z najpopularniejszych miejsc spotkań mieszkańców stolicy, to właśnie tu tętni życie, organizowane są tu liczne koncerty, festiwale ale po za tym można tu także posłuchać tutejszych grajków, obejrzeć pokaz zabawnych mimów czy zakupić arcydzieło od jednego z amatorów malarstwa ulicznego. Podczas wizyty na placu warto zajrzeć do charakterystycznej barokowej świątyni, jaką jest kościół i klasztor Franciszkanów. W pobliżu znajduje się także pomnik narodowego poety, na którego cześć nazwano to miejsce – Francji Prešerna. Z placu udajemy się na budowlę jedyną w swoim rodzaju, jaką jest Most Potrójny rozciągnięty nad rzeką Ljublanica, stąd rozciąga się wspaniały widok na górujący nad miastem zamek – Ljubljanski grad ,mogący się poszczycić już ponad 1000 letnią historią.
Aby poznać prawdziwy klimat słoweńskiej stolicy trzeba zasiąść w jednym z licznych tutejszych pubów, kawiarni oraz licznych punktów z małą gastronomią ulokowanych po obu stronach rzeki. W tej części miasta możecie zjecie prawie wszystko na co macie ochotę : pizze, kebab, chińszczyznę ( przy ulicy Čopova ) ale także przysmaki kuchni bałkańskiej, które królowały przez lata na słoweńskich stołach. Ja osobiście polecam pljaskavice – grillowane mięso mielone ( wieprzowe, wołowe lub baranie) podawane z cebulą w chlebku pita z dodatkiem ajwaru (pasta z upieczonej papryki i bakłażana). Proste, smaczne i tanie. Wędrując promenadą nad rzeką na pewno szybko znajdziemy knajpkę gdzie zakosztujemy dobrej bałkańskiej kuchni. Po krótkim spacerze zabytkowym nabrzeżem przechodzimy przez Most Szewski (Čevljarski most) , który jak sam nazwa wskazuje dawniej okupywany był przez licznych pucybutów oraz szewcy. Przechodząc przez most skręcamy w prawo i udajemy się 100 metrów na północ w kierunku Prešernov trg. Docieramy do Dvorni trg, ten niewielki placyk jest obecnie jednym z najstarszych rynków w mieście. Widok licznych knajpek ,gdzie podawany jest jakże lubiany przez nas wszystkich złoty napój ,sprawia że przysiadamy w tym miejscu na nieco dłużej. Spoczywamy w miejscu gdzie podawane są piwa chyba z całej Europy, ale my postanawiamy zakosztować czegoś miejscowego. Pani poleca nam Union jasne lane, które rozlewane jest w samiuśkiej stolicy oraz drugie powiedziałbym nawet bardziej znane , szczególnie dla tych którzy już podróżowali po Bałkanach – Laško z charakterystycznym kozłem na etykiecie. Bierzemy bez namysłu ,po chwili kelnerka przynosi nam, to o czym marzy każdy prawdziwy turysta po dalekiej podróży. Piwo dobrze schłodzone z charakterystycznym posmakiem przypominającym nieco browar naszych czeskich sąsiadów, co zadowala nas w 100%. Po krótkiej posiadówce robi się już nieco późno, a jeszcze kilka atrakcji przed nami.
Pięknie podświetlonym nabrzeżem udajemy się na Mesarski most , na którym swe kłódki na znak miłości przypinają wszyscy zakochani. Nieco dalej znajduje się chyba najsłynniejszy a na pewno najbardziej charakterystyczny Zmajski Most (Smoczy). Na pierwszy rzut oka przykuwa dekoracja mostu. Cztery smoki stojące na palach na czterech rogach (oprócz wielu mniejszych – razem z 20 rzeźbami smoków). Zamiast smoków były pierwotnie przeznaczone rzeźby skrzydlatych lwów, które później zostały zastąpione symbolem Lublany.
Po smoczej wizycie udajemy się w stronę potężnej Katedry Św. Mikołaja, która robi duże wrażenie ,nie tylko na miłośnikach sztuki sakralnej. Świątynia z dwoma bliźniaczymi wieżami pochodzi z początku XVIII wieku. Bogato zdobiona freskami Matevza Langusa, różowymi marmurami oraz licznymi złoceniami, wydawać się może iż bardziej przypomina barokowy pałac niż kościół. Z katedry już całkiem niedaleko na Plac Miejski (Mestni trg), który jest kolejnym z rynków stolicy. Tuż obok wznosi się potężna fasada barokowego ratusza z charakterystyczną wieżą zegarową. Jeszcze ostatnie spojrzenie na pięknie podświetlony Ljubljanski grad i koło północy wracamy przez spokojne uliczki Starego Miasta do naszego hostelu. Nasze zwiedzanie stolicy Słowenii ze względu na ograniczoną ilość czasu nie było zapewne dość szczegółowe, lecz jeśli ktoś wpadł do Lublany tylko przejazdem tak jak my, zapewne taki intensywny spacer pozwoli wam poznać kilka ciekawych miejsc w tym uroczym mieście.
Jaskinie Szkocjańskie – cud natury !
Po opuszczeniu słoweńskiej stolicy udajemy się na chorwacką Istrię. Planujemy tu naszą kolejną bazę wypadową. Wprawdzie na początku rozważaliśmy camp na wybrzeżu słoweńskim lecz ze względu na niewielki wybór oraz wysoką cena pól namiotowych na 42 km pasie nadmorskim Słowenii utwierdziła nas w decyzji aby rozlokować się na sąsiedniej Istrii. Po dwóch godzinach jazdy od Lubljany lądujemy w okolicach niewielkiej miejscowości Fazana 5 km od Puli – nieoficjalnej stolicy regionu. Po dniu leniuchowania na campingu Pineta oraz pluskaniu się w turkusowym Adriatyku z widokiem na urocze Wysepki Brjunii, następnego dnia kontynuujemy zwiedzanie naszej magicznej Słowenii.
Wycieczkę do najpiękniejszych jaskiń w kraju rozpoczynamy skoro świt. Dobra komunikacja pomiędzy południową Istrią a granicą słoweńską (droga ekspresowa A9 – płatna 5,50 euro) sprawia że 130 km, które mamy do miejscowości Matavun pokonujemy w niecałe 2 godziny. To właśnie tutaj znajdują się jedne z dwóch najpiękniejszych kompleksów krasowych w Europie. Nieco dalej ulokowała się bardziej rozreklamowana Jaskinia Postojna lecz my postanawiamy odwiedzić tą okrytą nieco mniejszą sławą ale wedle wielu opinii piękniejszą. O tym fakcie może świadczyć gdyż Jaskinie Szkocjańskie to jedyny obiekt w kraju umieszczony na liście UNESCO. Gdy docieramy na dobrze oznakowany parking, udajemy się pod duży pawilon w którym znajdują się kasy biletowe, toalety, restauracja oraz informacja turystyczna. Po chwili zakupujemy bilety, które na marginesie nie należą do najtańszych ,cena za normalny to 16 euro. Ale po tym co widziałem na internecie to atrakcja warta swojej ceny. Wstęp do jaskiń odbywa się o pełnych godzinach, przejście 3 km trasy zajmuje ok. 2 godzin. Zwiedzanie odbywa się tu tylko z przewodnikiem w grupach słoweńsko i angielsko języcznych.
W oczekiwaniu na przewodnika możemy usiąść na poranne espresso lub udać się na fantastyczny punkt widokowy Rozgledisce / Belvedere oddalony o 200 metrów od pawilonu, z którego roztacza się widok na Wielką Dolinę oraz wąwóz, głęboki na 140 metrów, w którym znika podziemna rzeka – Reka. Po krótkim spacerze wracamy pod nasz pawilon, skąd ponad 100 osobową grupą pielgrzymkową 🙂 udajemy się pod główny wlot do jaskini (15 min. spacerkiem). Tutaj dzielimy się na grupy językowe oraz zostajemy poinformowani o kilku istotnych rzeczach : w jaskini obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania, należy mieć pełne obuwie a temperatura w jaskini wynosi zaledwie 12 stopni, warto więc pamiętać o cieplejszym ubraniu. Wchodząc do środka słuchamy naszej pani przewodnik , która uświadamia nas że wędrujemy największym podziemnym kanionem w Europie – długim na 3 km oraz wysokim na 100 metrów.
Widzimy jak jego dnem płynie rzeka o oryginalnej nazwie Rzeka. Obserwujemy jak w komorach wykształciły się piękne formy naciekowe m.in potężne stalagmity Gigant i Organy oraz niezwykłe miskowate formy, które przypominają nieco pola ryżowe znajdujące się w Sali Wapiennych Mis. Jednak największe wrażenie robi na nas widok pięknie oświetlonego kanionu z wąskiej skalnej galerii oraz mostku zawieszonego 45 metrów nad korytem podziemnej rzeki. Oczyma wyobraźni możemy przenieść się na plan Władcy Pierścieni widząc przed sobą mityczną kopalnie Morii 🙂 Po prawie 2 godzinnym spacerze potężnymi korytarzami podziwiając piękną szatę naciekową tutejszych jaskiń wychodzimy na światło dzienne. Docieramy do ogromnej “dziury” jakby po meteorycie.W tymi miejscu Reka wyżłobiła sobie koryto na powierzchni, a następnie kilkaset metrów dalej znika gdzieś pod ziemią, podobno pojawia się na chwilę gdzieś we Włoszech a docelowo kończy swój bieg w Adriatyku. W ogromnej pieczarze żegnamy się z naszą sympatyczną przewodniczką. Dla zmęczonych i tych nieco leniwszych turystów udostępniona jest kolejka, która wywozi turystów z dna kanionu prawie pod sam pawilon. My zaś chcąc jeszcze trochę nacieszyć oczy tym fantastycznym miejscem wspinamy się po schodach wykutych w skałach. Wędrując ostro pod górę podziwiamy ten niesamowity cud natury. Po ok. 30 minutach, pełni pozytywnych wrażeń jesteśmy już na naszym parkingu.
Będąc w okolicy warto jeszcze odwiedzić Predjamski Grad, który znajduje się ok. 30 km na północny wschód od jaskiń. Uznawany jest za jeden z najsłynniejszych zabytków na Słowenii. Ta ukryta pod wysoką na 120 metrów skałą twierdza została wpisana do księgi rekordów Guinnessa jako największy zamek powstały w jaskini. Niestety na zobaczenie tej fortyfikacji, musimy być przygotowani na wydatek rzędu 10 euro od osoby.
Jeśli ktoś nie przepada za szablonowym zwiedzaniem, natomiast kocha zwierzęta zachęcam do odwiedzenia wsi Lipica (13 km na zachód od J. Szkocjańskich). To właśnie tu znajduje się słynna stadnina oraz kolebka konia lipicańskiego (lipicana). Ten charakterystyczny “biały koń” od prawie pięciu wieków hodowany był do funkcji reprezentacyjnych, gościł na najważniejszych europejskich dworach. Była to ukochana rasa całej habsburskiej dynastii. Będąc w stadninie możecie odwiedzić Lipikum – muzeum konia lipicańskiego, a także sami spróbować swoich sił w siodle.
Piran – słoweńska Wenecja
Przyszła pora na słoweńskie wybrzeże, które nawiasem mówiąc należy do jednych z najmniejszych które dotąd poznaliśmy. Mimo 42 km dostępu do morza to właśnie tutaj w zachodniej części nadmorskiego pasa na maleńkim cyplu leży prawdziwa perła Adriatyku. To romantyczne miasteczko nazywane często “Wenecją w miniaturze lub słoweńskim Dubrownikiem przyciąga co roku tysiące turystów swym romantycznym charakterem oraz wspaniałą architekturą. My również musieliśmy sprawdzić czy to prawda co ludzie mówią o Piranie.
Nasze auto zostawiamy z dala od zabytkowego centrum, gdyż na starym mieście obowiązuje zakaz parkowania a tuż obok znajduje się kilka niewielkich parkingów, które słono kosztują. Najlepszą opcją było oddalić się ok. 1,5 km od centrum i zostawić auto przy jednej z osiedlowych dróg gdzie nie ma żadnych zakazów. Stąd ok. 15 minut spacerkiem i jesteśmy w samym sercu Piranu jaką jest starówka. Zabytkowa część miasta jest w umiejętny sposób wkomponowana w podłużny cypel wysunięty głęboko w wody Adriatyku. Przechadzając się po Piranie szybko dostrzegamy włoskie wpływy. Kilka wieków pod panowaniem Republiki Weneckiej na tym terenie, mocno wpłynęło na architekturę oraz cały układ zabudowy miasteczka. Nie na darmo miejscowi mieszkańcy szczycą się tym że mają swoją małą Wenecję.
Podążając wzdłuż wybrzeża szybko docieramy na główny plac miejski, nazwany na cześć najsłynniejszego mieszkańca Piranu – skrzypka i kompozytora Giuseppe Tartiniego. Przy placu znajdują się piękny Dom Wenecki, rodzinny dom słynnego kompozytora a tuż obok jego pomnik. Zaś po nad placem góruje potężna Cerkiew Św. Jerzego. Z dziedzińca wąskimi uliczkami przedostajemy się na nabrzeże, którym dochodzimy na najbardziej wysunięte w morze, miejsce w Piranie. Jest bardzo wietrznie ,potężne fale rozbijają się o brzeg, chlapiąc wszystkich spacerujących po nadmorskiej promenadzie turystów. Spod latarni morskiej znajdującej się na najdalej wysuniętej części pirańskiego wybrzeża kontynuujemy spacer po drugiej stronie półwyspu, skąd jak na dłoni widać pozostałe słoweńskie miasteczka portowe Portorož i Izole ,a także najbardziej oddalony na północ – włoski Triest.
Po długim spacerze zasiadamy w jednej ze słodkich kawiarenek, zamawiamy kawę mrożoną z gałką lodów (4 euro) i rozkoszujemy się widokiem na morze i zabytkowy Piran. Po dostarczeniu kalorii nabieramy sił do dalszego zwiedzania. Kierujemy się na najwyżej położone wzgórze w mieście, gdzie stoi potężna barokowa Cerkiew św. Jerzego. Natomiast tuż obok znajduje się charakterystyczna dzwonnica zbudowana na wzór kampanili z placu św. Marka w Wenecji. Dzwonnica mierzy 47 metrów wysokości, za jednego “euraczka” możemy wejść na górę i podziwiać całe słoweńskie wybrzeże oraz potężne szczyty Alp Julijskich. Z góry widać fantastyczną zabudowę Piranu, wyjątkowe wrażenie robią setki czerwonych dachów. Co ciekawe tę kwestię dobrze przemyśleli budowniczowie miasteczka, gdyż kolor dachów miał nawiązywać do czerwonej barwy skał fiszowych które występują w okolicach Piranu.
Z placu kościelnego udajemy się schodami w dół, w stronę placu Tartiniego. Po drodze przechodzimy przez jeszcze jedno ciekawe miejsce plac Privomajski, ten niewielki ryneczek był dawniej najważniejszym miejscem w Piranie, obecnie odbywają się tu liczne koncerty a także posłuchać można często zwykłych ulicznych grajków, którzy nadają wyjątkowy klimat temu miejscu. Robi się już późno, powoli zbieramy się i żegnamy się z tym klimatycznym miejscem. Ale to nie koniec atrakcji na dziś , szybko zrodził się spontaniczny pomysł aby na zakończenie dnia zjeść prawdziwą włoską pizze oraz napić się dobrego espresso. A że z Piranu do centrum Triestu jest tylko 35 km, wszyscy jednogłośnie jesteśmy za, więc obieramy kurs – Italia…
Bohinj i Bled, czyli Słowenia alpejska
Po wieczornej włoskiej uczcie, następnego dnia żegnamy się z Isrią oraz słoweńskim wybrzeżem i przemieszczamy się w zupełnie odmienny górski klimat w regionie Gorenjska. Dzięki dobrym słoweńskim autostradą po ok. 2 godzinach drogi widok turkusowego Adriatyku zmieniamy na sielski, alpejski pejzaż z krystalicznie czystymi wodami górskiego jeziora w Dolinie Bohinj.
To potężne polodowcowe jezioro leży w samym sercu Alp Julijskich, w bezpośrednim sąsiedztwie Triglawskiego Parku Narodowego, ok 26 km na zachód od słynnego uzdrowiska Bled. Po przybyciu do Doliny Bohinj, kierujemy się na camping Zlatorog , który położony jest na zachodnim brzegu jeziora w niewielkiej osadzie Ukanac. Niestety mamy pecha pole pęka w szwach, niema już wolnych miejsc, a my nie mamy rezerwacji. Nic dziwnego to super miejscówka, camp położony jest bezpośrednio w sąsiedztwie jeziora, tuż nieopodal znajduje się dolna stacja kolejki linowej na słoweński Kasprowy jakim jest szczyt Vogel a kilka km na zachód można podziwiać słynny wodospadu Savica, który daje początek największej rzece w kraju jaką jest Sawa. Po krótkiej konsternacji i burzy mózgów decydujemy się aby sprawdzić bazę 6 kilometrów bliżej, która już wcześniej mijaliśmy tuż obok miasteczka Bohinjska Bistrica. Chwilę później docieramy na camping Danica, w którym na szczęście są już wolne miejsca. Po krótkich oględzinach decydujemy się zostać. Miejsce bardzo przyjemne, położone tuż nad samą rzeką (Sawa Bohinjska) z pięknym widokiem na góry, sanitariaty na bardzo wysokim standardzie, nie wiem czy nie na wyższym, niż we własnym mieszkaniu 🙂 Na dodatek camping codziennie organizuje ciekawe imprezy dla swoich mieszkańców m.in zabawy dla dzieci, degustacje miejscowych serów i win, a także imprezy taneczne. Na obozowisku są korty tenisowe, boiska a także mała piekarnia otwarta codziennie rano, natomiast najbliższy market znajduje się 10 minut spacerkiem w pobliskiej Bohinjskiej Bistricy. Jeśli chodzi o cenę, to tani nie jest 🙂 za pobyt w naszym alpejskim campie, biorąc pod uwagę 5 osób, 2 namioty, 1 auto oraz prąd, na “łebka” wyszło po 14 euro za noc. Weźcie też pod uwagę że to już nie upalne wybrzeże, jeśli wciągu dnia nawet jest 26-28 stopni to temperatura w lecie, nocą spada często do 14-16 stopni, warto mieć to na uwadze pakując ubrania na wyjazd. Cały asortyment campingowy rozłożony, jeszcze tylko szybka kąpiel w górskim potoku na dobry sen 🙂 i pakujemy się do naszych namiotów.
Następnego dnia wstajemy skoro świt, wszystko jest jeszcze skąpane poranną rosą, kiedy my szykujemy się do kolejnego aktywnego dnia. Wprawdzie tym razem jesteśmy nastawieni bardziej na swobodny wypoczynek połączony ze zwiedzaniem, ale na pewno jeszcze tu powrócimy z nastawieniem na trekking. Widząc codziennie rano wierzchołki alpejskich szczytów nogi aż same się rwą w góry.
Po szybkim śniadaniu ruszamy nad jezioro Bohinjskie, po kilku minutach parkujemy tuż nad taflą górskiego akwenu w miejscowości Ribčev Laz. Miejsce postojowe jest płatne (1,5 euro za godzinę). Tuż na przeciw nad brzegami jeziora znajduje się pomnik kozła, to legendarny Zlatorog (Złoty Róg), którego wedle starodawnych pogańskich wierzeń złote rogi miały być kluczem do skarbu ukrytego w skałach Triglava. Dziś legendarny kozioł jest symbolem parku, a także znajduje się na etykiecie najsłynniejszego słoweńskiego piwa Laško.
Z parkingu kierujemy się na strzelisty kościół św. Jana Chrzciciela , wchodzimy na niewielki most położony nad wypływającą z jeziora Sawą Bohinjską. Z tego miejsca najlepiej widać cały akwen na tle potężnych szczytów Alp Julijskich wraz z najwyższym słoweńskim wierzchołkiem – Triglavem (2864 m.n.p.m). Jezioro Bohinjskie jest górskim jeziorem polodowcowym leżącym na wysokości 523 m.n.p.m. Jego długość liczy 4,5 km a głębokość wynosi 45 metrów. My zaczynamy od relaksu ,a mianowicie od rześkiej kąpieli w górskim bajorze. Woda jest krystalicznie czysta ale temperatura nie przekracza 16-18 stopni. Dla tych którzy nie należą do morsów 🙂 czeka wypożyczalnia kajaków i kanoe ( 8 euro = 1 godz.). Po kilku godzinnej kąpieli oraz rozkoszowaniem się górskimi pejzażami zbieramy się na nasz parking.
Z tego miejsca udajemy się 5 km na zachód pod restauracje Savica, gdzie zostawiamy nasz pojazd i spacerkiem wędrujemy w kierunku wodospadu. Na drodze do “siklawy” dokonujemy opłaty w wysokości 3 euro.Po ok 20 minutach górskiego spaceru docieramy pod jeden z najpiękniejszych wodospadów w Alpach Julijskich. Na kaskadę składają się dwa wodospady większy wysoki na 78 m oraz mniejszy 25 metrowy. Miejsce to ze względu na swoją nutę romantyki jest jedną z najczęściej odwiedzanych atrakcji w Dolinie Bohinj. Po nasyceniu się tym wspaniałym widokiem wracamy na nasz camp. Po drodze zaliczamy jeszcze sklep w którym zaopatrujemy się w regionalny przysmak jakim jest Pršut, ta słoweńsko – chorwacka suszona na słońcu i wietrze szynka wieprzowa po prostu rozpływa się w ustach, niestety przyjemność nie należy do najtańszych przekąsek ,za kilogram tego specjału trzeba zapłacić tutaj ok. 25 euro.
Kolejnego dnia wybieramy się do Bledu. Hasło Bled znane jest każdemu rodowitemu Słoweńcowi ale także i wielu turystą zagranicznym. Okolice jeziora dzięki swojemu naturalnemu pięknu są jednym z najbardziej urokliwych miejsc wypoczynkowych w całych Alpach. Swoją sławę zawdzięcza szmaragdowym wodom, w których odbija się stojący na skale zamek, kościółkowi na malowniczej wyspie oraz otoczeniu górskich szczytów.
Po dotarciu do Bledu nasz pojazd zostawiamy na płatnym parkingu po południowej stronie jeziora (10 euro/dzień) a następnie udajemy się na jedną z licznych trawiastych “plaż”. Rozbijamy się na jednym ze skwerków ,skąd kąpiąc się możemy podziwiać Bledzką wysepkę oraz zamek na skale górujący nad taflą wody. Dzielimy się na dwie grupy, jedna wybiera plażowanie, natomiast we dwóję decydujemy się zwiedzić wyspę – Blejski Otok w nieco niekonwencjonalny sposób, zamiast wynajmować łódkę za 8 euro od osoby płyniemy na nią wpław. Od brzegu mamy do przepłynięcia ok 600 – 700 metrów, odradzam osobą które nie czują się na siłach. Po ok 20 minutach dopływamy do jedynej naturalnej wyspy w całym kraju. Piękna, zielona, pokryta drzewami skrywa na niewielkiej powierzchni urokliwy kościół, dzwonnicę oraz plebanie. Dla wszystkich Słoweńców miejsce to ma znaczenie symboliczne. Zwiedzanie kompleksu kosztuje 6 euro ( bilet normalny). Na wysepce znajduje się także niewielka restauracja oraz przystań gdzie cumują łodzie turystyczne. Kilka głębokich wdechów i wracamy “żabką” na stały ląd. Po intensywnej kąpieli ruszamy odwiedzić miasteczko Bled.
Samo miasteczko ze swoimi licznymi nowoczesnymi hotelami nie robi na nas oszałamiającego wrażenia, niestety socrealistyczne hotel nie komponują się zbyt szczęśliwie z turkusowym jeziorem i alpejskimi szczytami w tle. Natomiast Bledzki zamek zawieszony na 100 metrowej skale wygląda oszałamiająco. Po krótkiej przerwie na kawę i lody ( 2 euro = cafe latte ,1,5 euro = gałka) wspinam się na wzgórze zamkowe by móc podziwiać wspaniałą panoramę na całą okolicę. Po drodze mijam okazały kościół św. Marcina a po 10 minutach jestem już na wzgórzu zamkowym. W okazałym zamku obecnie znajduje się muzeum, w którym zgromadzono dawne meble, zbroje, gobeliny, biżuterię oraz liczne znaleziska archeologiczne z okolic Bledu. Wstęp do zamku kosztuje 10 euro.
Jeżeli jesteście w okolicy warto odwiedzić jeszcze jedną atrakcję oddaloną o ok. 4,5 km na północ od Bledu, to skalny wąwóz Vintgar. Rzeka Radovna wyżłobiła kanion o długości 1600 metrów. Dróżka prowadzi przez liczne mostki i tzw. Żumrowe galerie, a kończy się nad wspaniałym 16 metrowym wodospadem Šum. Wąwóz otwarty jest tylko w sezonie letnim, a na przejście w obie strony trzeba poświęcić ok. 4 godzin. Po dojściu do kaskady Šum można wrócić tą samą drogą lub wybrać możliwość widokowej wędrówki przez Hom do św. Katarzyny, gdzie znajduje się historyczny kościółek oraz doskonały punkt widokowy na pasmo górskie Karavanki oraz całą okolicę Bledu.
Po wycieczce nad jezioro Bled wracamy na camp aby częściowo spakować nasze manele do wyjazdu. Na szczęście starczyło jeszcze czasu na kąpiel w Sawie i ostatni alpejski spacer piękną ścieżką poprowadzoną przez malowniczą Doliną Bohinj, która znajdowała się bezpośrednio w sąsiedztwie naszego pola.
Wizytą w Alpach Julijskich niestety kończymy przygodę z magiczną Słowenią. Powiedzenie “małe jest piękne” idealnie pasuje do tego wyjątkowego kraju. Mimo swoich niewielkich rozmiarów może poszczycić się taką ilością atrakcji, że śmiało mogłaby konkurować z innymi większymi krajami. Portowe miasteczka z włoskim klimatem, jaskinie w których poczujesz się jak we Władcy Pierścienia czy zapierające dech w piersiach Alpy Julijskie. Jeśli tu przyjedziesz na pewno znajdziesz coś dla siebie, a być może odkryjesz inne wyjątkowe miejsca, których tu nie brakuje…