Mont Blanc 28.08.16 – 03.09.16
Mont Blanc lub Monte Bianco, co w tłumaczeniu znaczy po prostu Biała Góra (4810 m n.p.m). Ten najwyższy szczyt Alp i Europy jest marzeniem każdego wędrowca i górołaza. My także od wielu lat pragnęliśmy zrealizować wejście na “Dach Europy”. Nareszcie, w tym roku magiczna góra stała się realnym celem naszej kolejnej męskiej wyprawy. Wprawdzie przygotowania do wyjazdu, zbieranie informacji i czytania podobnych relacji, jak ta którą zaraz zobaczycie zajęło nam ładnych kilka miesięcy, ale było warto…
Na nasz wysokogórski wypad ruszamy w trójkę: Ja, Egon i Damian – zgrany team kochający góry i co najważniejsze z turystycznym bagażem doświadczeń, co na pewno pomoże nam w osiągnięciu celu .
Po zapakowaniu naszych 25 kg tobołków, tuż po północy wyruszamy ze Śląska. Wybieramy drogę przez Niemcy i Szwajcarię. Przede wszystkim ze względu na brak opłat na niemieckich autostradach. W Szwajcarii niestety już nie było tak miło – winietka za 40 franków i mnóstwo fotoradarów. Trasa prowadziła przez Wrocław, Drezno, Norymbergę, Stuttgart, Berno i Genewę. Po 15 godzinach jazdy i przejechaniu 1500 km docieramy nareszcie do podnóży Alp Graickich w okolice słynnego kurortu Chamonix. 7 km od stolicy francuskich sportów zimowych znajduje się niewielka wioska Les Houches położona na wysokości ok. 1000 m.n.p.m. To właśnie stąd rozpoczniemy naszą klasyczną drogę na Mont Blanc. W Les Houches (Le Zusz) spędzimy pierwszą noc na niewielkim polu namiotowym Bellevue popularnie zwanym “u Babci”. Na campingu panuje iście swojska, międzynarodowa atmosfera, prym wiodą Słowianie – Polacy i Słowacy .
Z obozowiska rozpościera się wspaniała panorama na Aiguille du Midi (3842 m.n.p.m) – jeden z najbardziej charakterystycznych szczytów alpejskich. Ze względu na swoją “szpicę”, fenomenalną panoramę ze szczytu oraz jedną z najpiękniejszych i najdroższych (cena biletu Chamonix – Aiguille du Midi – Chamonix to 60 euro) kolejek linowych na świecie. Wprawdzie wjazd trochę “ciągnie po kieszeni” ale mimo to panuje tu ogromny ruch turystyczny. Na dodatek jest to najpopularniejsza i najszybsza forma zdobycia aklimatyzacji przed podejściem na Mont Blanc. O dziwo z naszego campu nie widzimy głównego celu naszej wędrówki, gdyż zasłania ją Aiguille du Gouter (3863 m.n.p.m) ze swoim “kosmicznym” schroniskiem. Po nasyceniu się panoramą witamy się z sympatyczną właścicielką naszego obozowiska oraz opłacamy jedną nockę (7 euro = osoba) i parking do końca tygodnia ( 4 euro = 1 doba). Wymęczeni podróżą robimy szybkie przepakowanie na dzień jutrzejszy, rozbijamy namiot, bierzemy gorący prysznic i kładziemy się spać, w końcu jutro wymarsz na Dach Europy…
DZIEŃ 1
Na nogi zrywamy się wczesnym rankiem. Po zjedzeniu energetycznego śniadania w postaci owsianki oraz gorzkiej czekolady ostatecznie dopakowujemy nasze plecaki. Mimo tego iż nasz plan zakłada spanie w schroniskach oraz schronach bezobsługowych poza namiotem musimy zabrać kompletne wyposażenie od śpiwora poprzez sprzęt wysokogórski po szturmowe jedzenie, gdyż nasz plan oszczędnościowy nie zakłada wyżywienia w drogich francuskich schroniskach. Celowo zrezygnowaliśmy z namiotów, gdyż jedyna górska baza namiotowa jest obecnie przy schronisku Tete Rosse na wysokości 3167 m.n.p.m, natomiast przy wyższym schronisku Gouter 3825 m.n.p.m jest kategoryczny zakaz obozowania. W związku z tym faktem zdecydowaliśmy się na nocleg w schroniskach, dokonując rezerwacji drogą elektroniczną już ponad pół roku wcześniej.
O godzinie 7.30 opuszczamy w pełnym rynsztunku nasze pole namiotowe i kierujemy się w stronę dolnej stacji kolejki linowej Telepherique Bellevue. 10 minut później jesteśmy już przy kasie. Po zapłaceniu 14 euraczków wsiadamy do naszego wagonika i wyjeżdżamy na kulminacje zwaną La Chalette położoną na wysokość 1801 m.n.p.m (15 min.). Z górnej stacji kolejki podziwiamy w oddali zamglone Chamonix, po zrobieniu kilku fotek kierujemy się 200 metrów na południe, gdzie po kilku minutach naszą ferajną docieramy do torowiska słynnego Tramwaju Mont Blanc (TMB).
Ta słynna kolejka wozi nieprzerwanie turystów od ponad 100 lat. Co ciekawostka na odcinku 12,4 km od miejscowości Le Fayet (580 m.n.p.m) do końcowej stacji zwanej popularnie Orlim Gniazdem (2372 m.n.p.m) tramwaj pokonuje aż 1792 m różnicy wysokości. Odpuszczamy sobie przejażdżkę kolejką z racji ekonomicznych oraz honorowych, w końcu jak wspinać się na taką górę to od samego dołu bez wspomagaczy, jak prawdziwi zdobywcy :). Nasz szlak biegnie wzdłuż torowiska historycznego tramwaju. Trasa bardzo przyjemna i widokowa lecz należy uważać na dość często kursującą w sezonie kolejkę, aby nie zakończyć wyprawy zbyt wcześnie. Po ok godzinie drogi dochodzimy do przed ostatniej stacji kolejki szynowej Col du Mt Lachat na wysokości 2077 m.n.p.m, gdzie robimy krótki postój. W tym czasie mijają nas pierwsze wagoniki z zaspanymi turystami podążającymi na Gare du Nid d’ Agile, gdzie znajduje się końcowa stacja położona na wysokości 2372 m.n.p.m. My także po kolejnej godzince marszu docieramy do Orlego Gniazda skąd wyłania się fantastyczny widok na lodowiec Bionnassay i jego seraki. Przy miejscowym punkcie informacji turystycznej spotykamy sympatycznego Francuza , który informuje nas oraz przestrzega przed kamiennymi lawinami spadającymi regularnie w słynnym kuluarze położonym przy trasie ze schroniska Tete Rousse do Goutera. Sugeruje, aby odcinek ten pokonywać bardzo wcześnie rano gdy kamienie są jeszcze zmrożone, podobno największe zagrożenie lawinami występuje pomiędzy 10 a 14 ale to tylko statystyki. Kamienny kuluar pochłonął już sporo ofiar, dlatego do przejścia trzeba podejść z pokorą i zachować dużą ostrożność. Nasz informator pyta nas o naszą rezerwacje w chacie Gouter i jednocześnie przestrzega o kategorycznym zakazie biwakowania w okolicach schroniska za co grozi kara nawet 6000 euro, która jest egzekwowana przez górskie odziały żandarmerii, regularnie pojawiające się na szlakach w masywie Mont Blanc.
Z Orlego Gniazda podchodzimy kilkadziesiąt metrów wyżej gdzie znajduje się schronisko Refuge du Nid d’ Agile (2401 m.n.p.m), tu robimy sobie krótką przerwę. Posilamy się herbatką z termosu i batonami energetycznymi, których kolega Egon ma ze sobą chyba z pół plecaka :). Gdy uzupełniliśmy już zapasy cukru zostało nam do pokonania ostatnie podejście w dzisiejszym dniu. Malowniczą doliną Les Rognes w niecałe 2 godziny dochodzimy do naszej pierwszej górskiej bazy.
To darmowy schron bezobsługowy Baraque Forestiere des Rognes położony na wysokości 2768 m.n.p.m. Po wejściu z chłopakami stwierdzamy że to super miejscówka, na dodatek jesteśmy tylko my oraz trójka sympatycznych Słowaków. Widać gołym okiem że ten ponad 100 letni budynek przeszedł niedawno remont. Położono nowy dach, a tuż obok postawiono drewniany wychodek (niestety mocno zaśmiecony). Wybieramy nocleg na piętrze, rozwijamy nasze karimaty, śpiwory i bierzemy się za gotowanie. Woda z lodowca, zupa z torebki, kabanosy, kilka ząbków czosnku i suszone papryczki chilli. Wszystko to podgrzewamy i mamy super górską grochówkę na ostro. Po pikantnej uczcie robimy sobie krótki spacer po kamiennym przedpolu po czym wracamy do naszego baraku. Celowo pozostajemy na noc w tym miejscu, chociaż sił i wigoru spokojnie by wystarczyło aby dojść do wyższego schroniska Tete Rousse. Wspólną decyzją postanawiamy iż wydłużamy sobie naszą wyprawę na szczyt, o jeden dzień aby dobrze się zaaklimatyzować oraz zbyt dynamicznie nie pokonywać dużych wysokości. Nasze organizmy, w końcu dopiero muszą się powoli przestawić z trybu nizinnego w tryb wysokogórski. Tym bardziej że odpuściliśmy sobie po przyjeździe do Les Houches drogi wariant aklimatyzacji na słynnym Aiguille du Midi (3842 m.n.p.m). Po intensywnym dniu, nieco zmęczeni, szybko zalegamy “na glebie” w naszym przytulnym schronie.
DZIEŃ 2
Drugiego dnia nie musimy wstawać skoro świt, z racji tego że kolejny nocleg mamy w schronisku Tete Rousse ok. 3 godzin drogi od naszego baraku. Dobrze że, rozkładamy nasze podejście o jeden dzień, prawidłowo się zaaklimatyzujemy i co najważniejsze bez pośpiechu nacieszymy się fenomenalną górską przyrodą oraz pięknymi widokami. Koło 8 rano zwlekamy się z naszych wygodnych “desek”. Ja, dzień jak co dzień zaczynam od garów – owsianka, herbatka itp, itd. Chłopaki idą w plener za potrzebą, po chwili słyszę wołanie aaaale widok !!!.
Kilkadziesiąt metrów za naszym barakiem roztaczała się niesamowita panorama na całą dolinę Chamonix ze słynnym kurortem w tle oraz górującym bezpośrednio nad nim Aiguille du Midi, które zostało przez nas żartobliwie nazwane “gniazdem czarownic”. Dodatkowo uroku temu miejscu dodawała bliskość miejscowej fauny. Pewne siebie stadko kozic górskich otoczyło nas ze wszystkich stron i bojowym wzrokiem przyglądało się nam – przybyszom z nizin. Po chwili obserwacji naszych czworonożnych przyjaciół wyjadających resztki alpejskiej trawy wracamy do baraku by dokończyć nasze śniadanie. Po ogarnięciu porannych czynności udajemy się w kierunku schroniska Tete Rousse (3167 m.n.p.m).
Trasa początkowe prowadzi przez kamienne wypłaszczenie, by dalej zakosami mozolnie piąć się pod górę. W połowie drogi mamy okazję zaobserwować jak odbywa się zaopatrzenie do miejscowych schronisk. Wszystko transportuje się tu drogą powietrzną. Helikoptery z pewną lekkością i precyzją przenoszą kilku tonowe ładunki m.in : jedzenie, śmieci, kontenery, a nawet koparkę. W kilkanaście minut pokonują trasę z pod schronisk Tete Rousse lub Gouter do lądowiska w Chamonix. Po krótkiej obserwacji podniebnych wyczynów idziemy dalej.
2,5 godziny od wyjścia ze schronu Forestiere docieramy do lodowca Tette Rousse. Zostało nam jeszcze 15 min śnieżnego spaceru i jesteśmy przed naszą dzisiejszą miejscówką noclegową. Z przed chaty wspaniałe widoki na “kosmiczne jajo” – Gouter oraz okrzyknięty złą sławą Kuluar Rolling Stones zwany również Żlebem Śmierci. Po przyjściu do schroniska na początku regulujemy w recepcji należność za nasz pobyt (48 euro/ noc). Po szybkim zakwaterowaniu postanawiamy zrobić sobie spacer pod kuluar, który znajduje się na trasie naszego jutrzejszego przejścia. Już na wysokości niewielkiego obozowiska namiotowego znajdującego się nieopodal schroniska, słyszymy i widzimy lawiny drobnych kamieni schodzących we wcześniej wspomnianym żlebie. Natomiast po naszej prawej stronie patrząc na Gouter da się zaobserwować pojedyncze lawiny śnieżne obrywające się z potężnego lodowca Bionnassay. To tylko utwierdza nas w przekonaniu jak musimy uważać, mając świadomość realnego zagrożenia.
Po krótkim spacerze schodzimy do chaty i omawiamy strategie jutrzejszego przejścia, które będzie najbardziej wymagającym technicznie odcinkiem podczas całej wyprawy. Plan jest prosty, jutro pobudka 6.00. Wyjście z samego rana pomoże nam zminimalizować ryzyko spadających kamieni, które uaktywniają się bardziej wraz ze wzrostem temperatury oraz nasłonecznieniem stoku. Drugi argument przemawia za tym aby wyjść, kiedy szlak jest jeszcze nie zatłoczony, gdyż mijanie się na poręczówkach oraz ryzyko zrzucenia na głowę kamieni przez schodzących turystów z Goutera jest bardzo realne. Więc czym szybciej ruszymy, tym lepiej. Wszyscy akceptują plan, w związku z czym idziemy rekordowo wcześnie spać. O 20.00 wszyscy już chrapią.
DZIEŃ 3
Pobudka 5.30. Wszyscy jeszcze śpią. Przeprowadzamy szybką toaletę poranną na sucho, gdyż w schronisku Tete Rousse jaki Gouter możecie zapomnieć o bieżącej wodzie, pozostaje wam tylko szybkie ale za to orzeźwiające natarcie się zmrożonym śniegiem. Z chaty wychodzimy jako pierwsi, starając się nie budzić swym krzątaniem reszty turystów. Zakładamy uprzęże oraz kaski, gdyż za kilkaset metrów czeka nas przeprawa przez słynny kuluar. Po wyjściu ze schroniska mijamy sąsiednie pole namiotowe na którym póki co nie widać jeszcze poruszenia, po 30 minutach dochodzimy do Wielkiego Kuluaru.
Trawers znajduje się na wysokości 3340 m n.p.m. a nachylenie ściany w tym miejscu ma aż 48 stopni ! Ok, pełne skupienie, szybko analizujemy to co wspólnie oglądaliśmy przed wyjazdem w necie. Nie ma na co czekać, jest błoga cisza, nic nie leci, więc biegniemy kolejno : Ja, Damian i na końcu Egon. 30 sekund trawersu żlebem i jesteśmy po drugiej stronie. Fakt że w tym miejscu ginie kilka osób rocznie a ponad kilkadziesiąt zostaje rannych w skutek kamiennych lawin budzi spory respekt i nie należy bagatelizować tego zagrożenia. Tuż za kuluarem wpinamy się w stalową poręczówkę. Dość sprawnie pokonujemy duże przewyższenie. Dopiero w połowie trasy spotykamy pierwszych piechurów powracających z Goutera. Właśnie na tym nam zależało, aby jak najmniej ludzi krzątało się nad naszymi głowami, gdyż często dochodzi do wypadków związanych z przypadkowym zrzuceniem kamieni przez znajdujących się powyżej wspinaczy. Na szczęście wszyscy są uważni, my również.
W połowie drogi widzimy jak pierwsze ekipy wyruszają z dołu w stronę kuluaru, my dzielnie pokonujemy kolejny skalny garb, które nie zawsze ubezpieczone są stalowymi linami. Słyszymy jak tuż obok nas zaczynają się obrywać pierwsze głazy. Kuluar się budzi ? Początkowo jeden duży okaz, wielkości mikrofalówki porusza następne mniejsze i w przeciągu 10 sekund tworzy się całkiem spora lawina, składającą się z kilkuset drobnych kamieni. Na szczęście z naszych obserwacji wynikało że nikt w tym czasie nie pokonywał felernego trawersu w poprzek kuluaru, który znajdowała się już ok 300 metrów pod nami. 200 metrów przed szczytem ponownie wspinamy się szlakiem typu via ferrata, który jest ubezpieczony stalowymi linami. Po ok 2,5 godziny od Tete Rousse docieramy do starego schroniska Gouter, skąd dalej mamy już do pokonania ostatnie 300 metrów w poziomie śnieżną granią, z której roztaczają się wspaniałe widoki na masyw Mont Blanc. Obowiązkowo robimy krótką sesje fotograficzną, po czy kierujemy się do naszego miejsca spoczynku.
Refuge du Gouter to nowe schronisko położone na wysokości 3835 m.n.p.m przypominające nieco statek kosmiczny mogący pomieścić na swym pokładzie 120 osób. Wprawdzie naszym zdaniem nie koniecznie dobrze komponuje się z alpejskim krajobrazem ale cóż to już kwestia gustu… Nocleg w schronisku nie należy do tanich przyjemności, za 55 euro dostajemy miejscówkę na łóżku piętrowym oraz jak wcześniej wspominałem brak bieżącej wody w pakiecie. Ceny w tutejszym menu jak samo miejsce – “kosmiczne”. Dla przykładu : obiad dnia 30 euro ( dwa dania), śniadanie 15 euro, spaghetti 15 euro, piwo 9 euro i największy hit – woda źródlana 1,5 litra za 6 euro, gdzie identyczna woda w supermarkecie w Les Houches kosztowała całe 0,21 euro. 30 krotna przebitka, nieźle 🙂 Schronisko powstało zaledwie dwa lata temu, w związku z tym wszystko jest nowe i czyste. Na szczęście ceny przyćmiewają fenomenalne widoki które roztaczają się z galerii widokowej przytulonej do chaty zawieszonej nad przepaścią. Po zameldowaniu się, w tutejszej kuchni turystycznej przyrządzamy nasze pyszne liofilizaty. Wkrótce po wyżerce idziemy na spacer, by rozeznać jutrzejszy początek trasy, który notabene będziemy pokonywać w kompletnych ciemnościach. Podczas naszego przejścia widzimy ostatnich śmiałków schodzących z kulminacji Dome du Gouter 4304 m.n.p.m, która to w dniu jutrzejszym będzie pierwszą przeszkodą do sforsowania na naszym szlaku. W związku z jutrzejszym wczesnym atakiem szczytowym wracamy do Goutera i szybko zalegamy w naszych wygodnych wyrach. Ta noc będzie wyjątkowo krótka.
DZIEŃ 4
Pobudka 2.00. Tej nocy nikt chyba nie zmrużył oka. Mniejsza ilość tlenu oraz delikatna adrenalina związana z tym co dzisiaj nas spotka sprawiła że spało się nam wyjątkowo źle. Po porannej toalecie dopakowujemy ostatnie rzeczy do naszych plecaków w kompletnych ciemnościach. Poruszenie na terenie całego schroniska, wszyscy którzy już wstali mają dzisiaj jeden cel – zdobyć “Dach Europy”. O 2.30 zaczynają wydawać śniadanie, oczywiście dla tych którzy je sobie wykupili (15 euro). Na stołówkę tworzy się 50 osobowa kolejka do “porannej michy”. My na szczęście jesteśmy niezależni, kuchnie turystyczną mamy do swojej dyspozycji. Wciągamy owsiankę, zagryzamy snikersem , herbata do termosu i możemy schodzić na dół aby doposażyć się w nasze wysokogórskie ustrojstwo. Ok. 15 minut zajmuje nam wpakowanie się w uprząż, założenie raków oraz związanie się liną. Gdy wychodzimy na dwór panuje kompletny mrok a w powietrzu unosi się delikatna mgła. Włączamy nasze czołówki i powoli ruszamy przed siebie. Wchodząc na grań zauważamy że nie jesteśmy pierwsi. Kilka ekip jest już przed nami, wyglądają jak świetliki wspinające się zygzakiem pod ośnieżony stok Dome du Gouter (4304 m.n.p.m). Idziemy bardzo powoli, by szybko się nie zmęczyć, po za tym wyraźnie czuć że nasz oddech jest już płytszy i wydolność już nie ta sama co 2, 3 dni wcześniej. Nie mamy się po co śpieszyć mamy dużo czasu a wschód słońca dopiero za kilka godzin.
Pomyśleć można by było, po jakiego czorta wychodzić w nocy na szczyt, wydawało by się że to w końcu niebezpieczne ??? Nic bardziej mylnego, ścieżka na szczyt jest wyraźna, przy dobrej pogodzie jesteśmy w stanie bez żadnych problemów wspinać się w kompletnym mroku. Najważniejsze argumenty które przemawiają za tym aby wyjść w nocy to pogoda, gdyż zawsze tutaj jest lepsza przed południem niż popołudniu oraz nasłonecznienie. Po godzinie 12 w południe wzrasta temperatura i zaczyna się robić ze śniegu zwyczajna ciapa, co powoduje gorsze poruszanie oraz prawdopodobieństwo wpadnięcia do szczeliny czy oberwanie się lawiny. Wszystkie te mądrości wzięliśmy pod uwagę i atakujemy szczyt wczesną porą jak większość wspinaczy oraz przewodników. Po ok 2 godzinach męczącego podejścia zdobywamy kulminację Dome du Gouter, skąd mamy zaledwie kilkaset metrów do słynnego schronu awaryjnego Vallot (4362 m.n.p.m). Chwilę później dochodzimy do blaszanego kontenera, który już pewnie nie jednemu przybyszowi uratował życie na tej wysokości. Schron awaryjny jak sama nazwa wskazuje ma służyć jako miejsce postoju a w czasie nagłego załamania pogody ma dać możliwość przeczekania lub w najgorszym wypadku wezwania pomocy przez telefon S.O.S znajdujący się w środku. W Vallocie nie ma zbyt wiele miejsca, przy kilkunastu osobach robi się już bardzo tłoczno, biorąc na dodatek fakt że każdy wchodzi do niego w pełnym uzbrojeniu, co nie którzy nawet nie rozwiązują się z lin. Trzeba uważać by przez przypadek nie dostać czekanem w oko lub rakiem ktoś nie rozciął wam liny. W baraku spotykamy sympatyczną parę z Gdańska, którą to poznaliśmy jeszcze na campie w Les Houches. Z braku rezerwacji w Gouterze byli zmuszeni spać w schronie. Powiedzieli że noc nie była lekka, dobrze że mieli porządne puchowe śpiwory bo temperatura w środku blaszaka nie była wcale wyższa od tej która panowała na zewnątrz (ok. – 5 stopnia). Ale dali rade. Niestety warunki sanitarno socjalne w Vallocie są tragiczne każdy pozostawia tu kilogramy śmieci, nikt po sobie nie sprząta, nawet cywilizowane narody Europy Zachodniej mają to gdzieś… W środku znajduje się pseudo toaleta, której stan też pozostawię bez komentarza. Łyk ciepłej herbaty, gryz batona i ruszamy dalej. Zaczyna robić się widno.
Wdrapujemy się na ostrą grań Les Bosses (4547 m.n.p.m) na której wzmaga się wiatr, chociaż piękny wschód słońca sygnalizuje nam że pogoda na dzisiaj powinna być super co tylko upewnia nasze wczorajsze prognozy które monitorujemy od samego początku. Ok. 100 metrów przed szczytem pokonujemy rozległą szczelinę lodową głęboką na kilkanaście metrów. Kolejno, asekurując się, przeskakujemy tę stosunkowo świeżą przeszkodę, która dodaje nam nieco adrenaliny i “kopa” na pokonanie ostatniego fragmentu wspinaczki. Zostaje jeszcze tylko pokonanie ostrej śnieżnej grani, z jednej i drugiej strony nachylenie stoku wynosi ponad 50 stopni co robi wielkie wrażenie podczas przejścia.
Po chwili robi się już zupełnie płasko. Tak jesteśmy na szczycie Churrrraaaa !!! Dokładnie o 8.00 stajemy na Dachu Europy, mocno zmęczeni ale szczęśliwi. Nasze marzenie się spełniło 🙂 Widoki zapierają dech w piersiach. Podziwiamy całą dolinę Chamonix, Aiugille du Midi ze swoimi kolejkami, szczyty otaczające włoską Aoste i Courmayeur a nawet gdzieś w oddali udaje nam się dostrzec słynny szwajcarski Matterhorn. Z tej perspektywy wszystko jest takie małe. Wspólnie z ekipą włoską, którą jesteśmy na szczycie składamy sobie gratulacje i prosimy o kilka fotek na pamiątkę. Świadomość że stoi się na najwyższym szczycie Europy daje ogromną satysfakcję, a smaczku dodaje fakt że dokonaliśmy tego samodzielnie bez pomocy przewodnika za 1000 euro i praktycznie z samego dołu, bez zbędnych ułatwień.
Po sesji filmowo zdjęciowej pora schodzić na dół, na dodatek dopadł mnie delikatny kryzys wysokościowy w postaci nudności. To sygnał, że trzeba zejść nieco niżej by odzyskać formę. Przed nami najtrudniejsza część wyprawy, zejście ze szczytu, przez większości bagatelizowane. To momentem w którym zdarza się najwięcej wypadków. Pełne rozluźnienie, brak skupienia, euforia ze zdobycia szczytu powoduje popełnienia licznych błędów, które mogą was drogo kosztować. Niestety, czy wchodzimy czy schodzimy ryzyka w takich górach do końca nie da się w 100 % wykluczyć !!!
Gdy schodzimy na grani robi się już bardzo tłoczno, mijając się trzeba bardzo uważać aby nie pozrzucać się nawzajem. Aby zachować dystans zbaczamy delikatnie z grani wychylając się nieco na eksponowany stok aby osoby podchodzące mogły się swobodnie z nami minąć. Po chwili wracamy na szlak i już spokojnie kontynuujemy nasze zejście. 2 godziny później jesteśmy już przy Vallocie, robi sobie krótką przerwę na drugie śniadanie, wygrzewamy się w blasku prażącego słońca i podziwiamy naszą dzisiejszą “zdobycz”.
Do Goutera docieramy o godz. 12.00. Cała akcja zajęła nam ok. 9 godzin i to bardzo spokojnym tempem, bez pośpiechu. W schronisku mamy wykupiony nocleg, więc nie musimy się gonić do niższego Tete Rousse. Rezerwując noclegi ponad pół roku temu nasza strategia zdobycia szczytu przewidywała wariant, że może nam się nie udać od razu wejść na Blanca w zaplanowanym przez nas terminie, zostawiliśmy sobie pewną furtkę awaryjną w postaci dodatkowego noclegu, na wypadek sytuacji losowej, np. załamania pogody lub złego samopoczucia, co dawałoby nam drugą szansę ataku szczytowego w dniu następnym. Ale na szczęście udało się podejść za pierwszym razem i nasz nocleg wykorzystamy do zregenerowania sił przed jutrzejszym zejściem na nasz camp.
Po powrocie ze szczytu wszyscy zrobiliśmy sobie godzinną drzemkę. Gdy wstaliśmy uczciliśmy nasz sukces w schroniskowej stołówce francuskim piwem za 9 euro, ale co tam stwierdziliśmy, po zdobyciu szczytu można się “szarpnąć “. Gdy już uczciliśmy nasz wyczyn złotym napojem a emocje już nieco opadły, poszliśmy na ostatni zachód słońca. Ze stalowego tarasu naszego statku kosmicznego roztaczał się fenomenalny widok na dolinę Chamonix , w której już jutro zakończymy naszą alpejską wyprawę.
DZIEŃ 5
Znowu zrywamy się przed świtem. Po szybkim śniadaniu i dopakowaniu reszty maneli wyruszamy z Goutera jak najszybciej, mając na uwadze by o jak najwcześniejszej porze pokonać nieszczęsny kuluar. Trasa do żlebu jest zupełnie pusta, dopiero w połowie drogi napotykamy pierwszych wspinaczy. Jeszcze przed 9 docieramy do kamiennego trawersu.
Spotykamy grupkę Polaków, którzy są już po naszej stronie. Po krótkiej rozmowie i nasłuchiwaniu czy nic z góry nie leci, biegniemy pojedynczo. Gdzieś w połowie odcinka ktoś krzyczy uwaga ! Nie patrzymy w górę, słyszymy tylko dźwięk pojedynczych kamieni, po czym biegniemy jeszcze szybciej. Po chwili jesteśmy już na drugiej stronie, wskakujemy za skalną ścianę, gdzie możemy być bezpieczni. Ówww, jesteśmy cali, na szczęście poleciały tylko drobne kamyczki i nic więcej, ale to wystarczyło by zrobiło nam się gorąco a adrenalina sięgnęła zenitu. 20 minut później docieramy do schroniska Tete Rousse, gdzie spotykamy naszych rodaków ze Szczecina. Dowiadujemy się od nich, że poprzedniego dnia, popołudniową porą, ok. 100 metrów powyżej chaty przy górnej granicy lodowca o dziwo jeszcze przed kuluarem zeszła kamienna lawina. Rannych zostało 6 turystów, którzy śmigłowcem zostali przetransportowani do szpitala. Tego dnia po zdarzeniu służby stacjonujące przy Tete Rousse zabroniły wychodzenia do powyższego schroniska Gouter, sugerując odłożenie przejścia na kolejny dzień. Uświadamiamy sobie, że zdobycie Mont Blanc nie jest wcale takie proste, jak niektórzy mówią i piszą. Mimo tego, że droga ta jest klasycznym wariantem podejścia na Dach Europy, to niestety nie oznacza to, że nie napotkamy na niej trudności i zagrożeń. My na szczęście najgorsze mamy już za sobą.
Schodzimy dalej w kierunku tramwaju Mont Blanc, by następnie torami przemaszerować do stacji Bellevue a dalej 800 metrów w dół leśną ścieżką do Les Houches. Po ok. 7 godzinach zejścia z uporczywym bólem nóg docieramy na nasz camping. Zrzucamy ciężkie plecaki i przysiadamy na jakiś czas podziwiając mieniące się w słońcu schronisko Gouter w którym to jeszcze niedawno byliśmy. Po krótkiej regeneracji zbieramy siły i udajemy się do pobliskiego marketu w centrum Les Houches by móc zaspokoić swoje wygłodniałe brzuchy czymś innym niż instanty, liofilizaty czy batony energetyczne 🙂
Nasza wyprawa dobiega już końca. Siła motywacji, pragnienie sukcesu, nabyte doświadczenie oraz nieco szczęścia na pewno przyczyniły się do zdobycia szczytu. Wszelkie trudności, niewygody, wyrzeczenia idą na bok, gdy osiąga się wymarzony cel. Nam się udało, ale nie przejmujcie się jeśli będziecie musieli zrezygnować z wejścia na szczyt z powodów niezależnych od was. Pamiętajcie dla żadnej góry nie warto ryzykować zdrowia i życia. Nie przejmujcie się, jeśli nie zdobędziecie szczytu, w końcu najważniejsze jest samo zdobywanie, pobyt w górach i niezapomniane wspomnienia.
INFO :
- Rezerwacji noclegów w schroniskach Gouter i Tete Rousse dokonaj drogą elektroniczną, najlepiej kilka miesięcy przed planowanym wyjazdem. http://refugedugouter.ffcam.fr/reservation.html
- Pamiętaj o ubezpieczeniu, najlepiej takim, które obejmuje sporty wysokiego ryzyka. Koszt polisy na tygodniowy wypad to zaledwie 80 zł. Ta niewielka kwota pozwoli ochronić cię przed bardzo wysokimi kosztami ratownictwa oraz leczenia, z którymi (odpukać) możesz zetknąć się we Francji, Włoszech czy Szwajcarii.
- Nie rezygnuj z niezbędnego wyposażenia. Podstawa to : sprzęt wspinaczkowy (uprząż, kask, raki, czekan, karabinki, taśmy, lina do asekuracji), śpiwór + karimata, odpowiednie ubranie (kurtka, polar, czapka, rękawiczki, bielizna termoaktywna, buty trekkingowe), szturmowe jedzenie (liofolizaty, batony i napoje energetyczne, bakalie itp.),kuchenka + kartusz, apteczka, czołówka + baterie, okulary przeciwsłoneczne, mapa, ubezpieczenie, folia NRC, termos, nóż.
- Obserwuj prognozy pogody, przed wyjazdem jak i w trakcie. http://www.mountain-forecast.com/peaks/Mont-Blanc/forecasts/4807
- Przed wyjazdem zadbaj o podniesienie ogólnej kondycji, zwłaszcza wytrzymałości na długi wysiłek.
- W czasie wspinaczki bądź maksymalnie czujny i skoncentrowany. Przemieszczaj się powoli, szanuj siły. Po zatym aklimatyzacja wymaga czasu.
- Pij dużo i zawsze kiedy będzie to możliwe. Nie ważne jakim jesteś twardzielem odwodnienie organizmu to poważne kłopoty. To fakt iż powyżej pewnej wysokości odczuwamy brak apetytu.
- Przestrzegaj zasad asekuracji. Kontroluj linę, nie właź partnerowi na plecy. Staraj się aby lina zawsze była napięta a dystans pomiędzy wspinaczami nie był zbyt duży. Na lodowcu zawsze miej przy sobie czekan i bądź przygotowany na jego użycie.
- Uważaj na słońce i wysoką temperaturę. Chroń głowę, uszy i nos. Używaj kremu z wysokim z filtrem. Oparzenia słoneczne zdarzają się na lodowcu bardzo często. Nigdy nie zdejmuj okularów przeciwsłonecznych, chyba że chcesz stracić wzrok.
- Współpracuj w grupie. Wspierajcie się nawzajem podczas wspinaczki. Dobieraj partnerów, którym możesz zaufać. Gdy partner nie daje rady, nie pozostawiajcie go na trasie, nie rozłączajcie grupy. Razem wchodzicie i razem schodzicie.
- Może będziesz musiał zrezygnować ze zdobycia szczytu. Załamanie pogody, złe samopoczucie może zmusić cię do odwrotu.
- Miej świadomość zagrożeń takich jak : choroba aklimatyzacyjna, gwałtowne załamanie pogody, wpadnięcie do lodowej szczeliny, spadające kamienie w Wielkim Kuluarze czy lawiny seraków.
- Pamiętaj że dla żadnej góry nie warto ryzykować zdrowia i życia.