Czarnohora 03-09.08.2017
Czarnohora jest najwyższą grupą Karpat Ukraińskich, które do dzisiaj pozostają jednymi z najdzikszych gór w Europie. Podczas naszego męskiego wypadu zaliczymy przejście tego ponad 40 km pasma, a także zdobędziemy najwyższy szczyt Ukrainy jakim jest Howerla (2061 m.n.p.m). Wprawdzie góry te nie są ani bardzo wysokie, ani ekstremalnie trudne ale przyciągają nieskazitelną przyrodą, żywym folklorem, dziko żyjącymi zwierzętami i prawie kompletnym brakiem cywilizacji. Zaś nocowanie pod namiotem, picie wody z górskiego potoku i 50-kilometrowa wędrówka po górach z 30- kilogramowym plecakiem sprawia, że to idealne miejsce na nasz surwiwal.
Naszą podróż już standardowo zaczynamy z Górnego Śląska. Aby dotrzeć najszybciej w ukraińskie Karpaty udajemy się autostradą A4 przez Kraków i Rzeszów aż do samego przejścia granicznego w Korczowej ( z Gliwic ok. 360 km). Odprawa na tym największym polsko – ukraińskim przejściu to wielka loteria, opieszałość ukraińskich urzędników, niejasne procedury, oraz setki naszych wschodnich sąsiadów powracających do swojej ojczyzny, sprawia że na granicy poczekacie sobie od 3 godzin w tygodniu do nawet 8 godzin w weekendy. Dla przyśpieszenia procedury polecam ustawić się do kolejki na skrajnie lewym pasie (tylko dla obywateli UE). Jeśli chodzi o kontrole dokumentów przez ukraińskich pograniczników koniecznie należy udać się do tutejszego punktu ksero (po ukraińskiej stronie) i za 10 hr z kserować : paszport kierowcy oraz dowód rejestracyjny (następnie oddać przy kontroli dokumentów). Oprócz tego warto posiadać także ze sobą zieloną kartę, która może przydać się na granicy ale i także podczas ewentualnej kolizji drogowej. Dostaniecie także od stojącego na przejściu celnika magiczną białą karteczkę z ilością osób w pojeździe oraz nr rejestracyjnym, którą następnie musicie oddać przy kontroli dokumentów. Reasumując, stojąc w długiej kolejce do niewielkiej butki z celnikiem w środku musicie posiadać : paszport, dowód rejestracyjny, zieloną kartę, małą białą karteczkę od pogranicznika oraz ksero (paszportu kierowcy i dowodu rejestracyjnego). Po wszystkich procedurach i odstaniu ponad 3 godzin w kolejce możemy ruszać w dalszą drogę.
Po pokonaniu ok. 80 kilometrów całkiem niezłą szosą (M 10) dojeżdżamy do obwodnicy lwowskiej, gdzie następnie kierujemy się na drogę krajową H 09 na Iwano – Frankowsk. 130 km dalej, na obrzeżach dawnego Stanisławowa skręcamy za drogę H 09 na południe. Jakość drogi znacznie się pogarsza, wkrótce dojeżdżamy do jednej z popularniejszych miejscowości turystycznych w Karpatach – Jaremczy, położonej u podnóży pasma Gorganów. W pobliskim Tatarowie odbijamy w malowniczą dolinę Prutu, gdzie poprowadzona została droga P24 do najważniejszych miejscowości po północno – wschodniej stronie pasma Czarnohory : Worochty oraz Werchowiny. Kierowcy aut osobowych powinni w szczególności skupić się nad jazdą na tym 25 km odcinku, średnia prędkość jazdy jaką można tu rozwinąć to niespełna 30 km/h :). Szofer naszej terenówki także musiał się nieźle nagimnastykować aby zaliczyć jak najmniej dziur na trasie, która bardziej przypominała ser szwajcarski niż drogę wojewódzką. Ale co zrobić, w końcu nie zapominajmy, że dotarliśmy w najbardziej ubogą część kraju, a złe drogi to tylko mały procent problemów z jakimi musi sobie radzić miejscowa ludność.
Przejeżdżając przez Worochtę czy Werchowinę (dawniej polskie Żabie) warto wspomnieć iż miejscowości w okresie międzywojennym znajdowały się w granicach Rzeczpospolitej i były najważniejszymi ośrodkami turystycznymi na Kresach Wschodnich. Żabie znane było jako miejscowość letniskowa i zdrojowa (z własnymi źródłami mineralnymi), ośrodek turystyki, huculskiego rzemiosła artystycznego (przed wojną mieściło się tutaj muzeum huculskie) i hodowli koni huculskich.
Po ponad godzinie drogi od Worochty dojeżdżamy do wioski Ilci na przedmieściach Werchowiny, gdzie skręcamy w prawo w mocno kamienistą drogę w fatalnym stanie. Trakt biegnie doliną Czarnego Czeremoszu, po niecałej godzinie jazdy bezdrożami od Werchowiny docieramy do niewielkiej wioski Dzembronia (800 m.n.p.m) położonej u pod nuży Czarnohory w samym sercu Huculszczyzny. Po 15 godzinach jazdy od Gliwic, w końcu docieramy na miejsce, jest 22.30 a my pośrodku wsi ,w kompletnych ciemnościach i bez noclegu. Po chwili na nasze szczęście podjeżdża sympatyczny gospodarz swoją rozklekotana terenówką. Zamieniamy kilka zdań i już mamy gdzie spać, a także gdzie pozostawić nasz pojazd na kolejne kilka dni. Późna godzina sprawiła że znaleźliśmy się pod ścianą i byliśmy zmuszeni wziąć w ciemno to co gospodarz oferował. Ale okazało się całkiem nieźle, za 200 hrywien od łebka dostajemy elegancki pokoik na piętrze z łazienką i kuchnią, no i parking. Po całym dniu jazdy nic więcej do szczęścia nie było nam już potrzebne…
Następnego dnia zrywamy się z łóżek skoro świt, przed nami daleka droga, a za oknem na początek dobrego dnia piękna karpacka panorama. Po zjedzeniu śniadania i szybkim przepakowaniu żegnamy się z gospodarzem i ruszamy w drogę. Podchodzimy do centrum wsi gdzie znajduje się sklep, przystanek marszrutki (kurs dwa razy dziennie do Werchowiny) pięknie zdobiona cerkiew i nasz niebieski szlak prowadzący na szczyt Smotrec (1896 m.n.p.m). Z głównej drogi tuż przed cerkwią skręcamy w lewo, przechodzimy przez furtkę i mijamy najstarszą chałupę we wsi. Zaczynamy ostro wdrapywać się pod górę, po chwili jesteśmy już na terenie Karpackiego Parku Narodowego, pierwszego na Ukrainie rezerwatu przyrody założonego w 1980 roku, powstałego by chronić faunę i florę Czarnohory oraz Gorganów Wschodnich.
Po stromym podejściu szeroką leśną drogą, wychodzimy na otwartą przestrzeń, gdzie znajduje się drewniany budynek owczarni (1.30 godz. od Dzembronii). To idealne miejsce na przerwę, jest tu źródełko z wodą, miejsce na ognisko, a w owczarni u miejscowego bacy zakupicie mleko i połoniński ser na podpuszczce, miejscowy specjał, odpowiednik naszego bundzu (bardzo dobry, polecam). Po krótkiej przerwie z bacówki ruszamy niebieskim szlakiem pod górę. Mamy do wyboru kilka wariantów wejścia, my decydujemy się na trasę najpopularniejszą wśród miejscowych turystów prowadzącą przez Uchaty Kamień (2h od bacówki). Szlak prowadzi nas trawersem po północnych stokach Smotreca, początkowo poruszamy się otwartą przestrzenią , a następnie wkraczamy do lasu, by po ok. godzinie dojść do niewielkiego wodospadu, w którym chłodzimy nasze ciała i doposażamy się w zapasy wody (to przedostatnie miejsce do zaopatrzenia się w wodę przed wyjściem na główną grań). Od wodospadu dalej maszerujemy trawersem wśród gęstej kosówki, po drodze przecinamy dwa ostatnie potoczki i po chwili wychodzimy na otwarty grzbiet, z którego roztaczała się piękna panorama na na środkową część Czarnohory. Przy potężnym ostańcu skalnym kierujemy się na lewo za główną granią, która wyznacza naszą dalszą drogę. Mijając liczne formacje skalne docieramy do kulminacji Uchaty Kamień, który przypomina nieco swym wyglądem głowę bez ucha.
Szczyt Smotreca (1896 m.n.p.m) obchodzimy trawersem i pozostawiamy go po naszej lewej stronie, a po ok. 30 minutach docieramy na przęłęcz Dzembronia (1763 m.n.p.m). 10 minut drogi poniżej przełęczy znajdują się ruiny polskiego schroniska AZS. To idealne miejsce na rozbicie obozowiska i uzupełnienie zapasów wody. Po chwili od przełęczy dochodzimy do głównego grzbietu Czarnohory (słupek graniczny nr 18). Grań całego pasma to miejsce symboliczne ale i historyczne, gdyż niegdyś (przed II wojną światową) przebiegała tu granica polsko – czechosłowacka, a dziś biegnie tędy główny szlak (czerwony) prowadzący przez całą Czarnohorę z południa na północny zachód. Słupki graniczne pomimo wielu zawirowań politycznych przez te wszystkie lata nie zniknęły, ponieważ są doskonałym punktem orientacyjnym w tym trudnym i niesprzyjającym terenie. Od tego momentu czerwonym szlakiem udajemy się na drugą najważniejszą górę w całym paśmie (zaraz po Howerli) – Popa Iwana (2022 m.n.p.m), który z daleka budzi podziw swoją sylwetką. A ruiny obserwatorium na jego wierzchołku z daleka zdają się wyglądać niczym opuszczony klasztor w odległym Tybecie. 🙂 Wdrapanie na szczyt od ostatniego rozstaju na głównej grani zajmuje nam ok. 1.30 h. Po przejściu ponad 15 km z naszymi 30-kilogramowymi plecakami, stwierdzamy że Pop Iwan to idealna miejscówka na pierwsze obozowisko. Na szczycie (słupek nr 16) znajdują się ruiny polskiego Obserwatorium Meteorologiczno-Astronomicznego nazwanego żartobliwie Białym Słoniem. Budynek otwarto w 1938 roku po dwu letniej budowie, która pochłonęła ogromne koszty. Obiekt był potężnych rozmiarów, posiadał 5 pięter, 43 pomieszczenia i został wyposażony w najnowocześniejszy sprzęt. Przez ponad rok czasu był to najwyżej zamieszkany budynek w II Rzeczpospolitej. Zaraz po wybuchu II wojny światowej polska obsługa opuściła placówkę i zabrała ze sobą najcenniejsze wyposażenie i aparaturę. Od tego momentu budynek regularnie plądrowano i niszczono, do czego przyczyniła się głównie miejscowa ludność oraz turyści. Od 2016 roku z polsko – ukraińskiej inicjatywy i funduszy prowadzone są drobne prace remontowo-konserwatorskie, które podobno w przyszłości mają zakończyć się otwarciem dużego obiektu badawczo-naukowo-noclegowego, ale niestety widząc stan zaangażowania prac oraz trudności logistyczne na jakie muszą natknąć się miejscowi pracownicy, inwestycja niezostanie zrealizowana zbyt szybko. Pod budynkiem znajdziecie wiele równego terenu pod namiot, a spod szczytu roztacza się wspaniała panorama m.in na rumuńskie Karpaty Marmaroskie czy Alpy Rodniańskie, a także na północną część Czarnohory, do tego zaliczycie tu wspaniały wschód i zachód słońca, choć warto i wspomnieć o małych niedogodnościach w postaci braku wody, bardzo silnych wiatrach czy spotkaniach oko w oko ze żmiją zygzakowatą, którą to przez przypadek rozdrażniliśmy gdy ta wygrzewała się w blasku zachodzącego słońca.
Po pierwszej słabo przespanej nocy budzimy się skoro świt na wschód słońca. Wytaczamy się z naszego namiotu na zewnątrz, gdzie wieje jak jasny gwint. Ale nasz humor zaraz poprawia się gdy wyłania się słoneczko i zaczyna ogrzewać nasze zziębnięte buzie. Zapowiada się piękny dzień :). Po zjedzeniu pożywnego śniadania w postaci owsianki instant i kawy 3 w 1 pora wyruszać na północ. Na dzisiejszy dzień zaplanowane mamy kolejne 15 km, na szczęście nie mamy już do pokonania tak jak wczoraj prawie 1300 metrów przewyższenia. Maszerując granią mijamy po kolei czarnohorskie szczyty takie jak : Dzembronia (1896 m.n.p.m), Munczel (1999 m.n.p.m) czy drugi co do wysokości w całym paśmie Brebeneskuł (2037 m.n.p.m). W okolicach tego ostatniego znajdujemy symboliczne krzyże przy szlaku upamiętniające śmierci turystów, którzy zginęli w tym rejonie. Po drodze mijamy liczne grupy turystów, studentów, harcerzy głównie z Ukrainy, Białorusi, Słowacji Litwy a nawet Gruzji. O dziwo z Polski napotkaliśmy tylko jednego samotnego wędrowca, a z Europy Zachodniej nie mieliśmy szczęścia spotkać zupełnie nikogo. Na trawersie omijającego z zachodu Brebeneskuła, znajduje się odejście żółtego szlaku, którym to w ok. 20 minut dojdziecie do najwyżej położonego stawu na Ukrainie (1801 m.n.p.m). Jezioro Brebeneskuł albo inaczej Tomnackie ma głębokość 2,8 metra i powierzchni 0,4 ha, a okolice stawu to idealne miejsce na obozowisko. Po krótkiej przerwy idziemy dalej. Za rozwidleniem mijamy źródełko oraz wcześniej wspomniany krzyż kolejnej ofiary, która zginęła w tym rejonie. Zmierzamy w kierunku Rebra (2001 m.n.p.m), po lewej mijamy potężne ramię Gutin Tomnatka (2016 m.n.p.m), dochodzimy do zwornika na grani skąd można zrobić spacer na jego szczyt wydeptana ścieżką bez szlaku. Robimy w tym miejscu chwile pauzy by uzupełnić płyny i sfotografować piękne, dzikie konie huculskie, które wypasają się w rozległej dolinie Kiedrowaty, po wschodnie części pasma. Gdy już zbieramy siły na dalszą wędrówkę wspinamy się na grzbiet Rebra, skąd roztacza się wspaniały widok na kocioł Gadżyny i skały Szpyci. Po kolejnej godzinie marszu zieloną czarnohorską granią docieramy na Przełęcz Turkulską. Tu naszym oczom w głębokiej rozległej dolinie ukazuje się Jeziorko Niesamowite (1750 m.n.p.m) – miejsce naszego dzisiejszego biwaku.
Nazwa jeziorka wzięła się zapewne od licznych, starych huculskich legend, które krążą na jego temat. Mówi się tu o topielicach, które wciągają w wodną otchłań ludzi i zwierzęta czy o potężnej burzy, która nadejdzie po zmąceniu wody przez osoby się w nim kąpiące. Ale najstraszniejszy jest przesąd o ożenku, ponieważ kto za nuży się w tej wodzie albo ją wypije dokładnie za rok stanie przed ołtarzem, więc radzę uważać. Wprawdzie z naszej trójki tylko jeden kolega jeszcze jest kawalerem, dlatego na wszelki wypadek postanowił nie ryzykować i odpuścić sobie kąpiel 🙂 Niestety ja i Egon nie mogliśmy zmarnować takiej okazji wykapania się w górskim stawie. Wprawdzie jeziorko znajdowało się na terenie parku narodowego ale nie było żadnego zakazu i wszyscy Ukraińcy się tutaj kąpali. Po za tym, była to jedyna okazja kąpieli na naszej prawie 50 km trasie, więc nie można było nie skorzystać :). Gdy rześka kąpiel została zaliczona rozbijamy obóz. Nad jeziorkiem biwakowało jakieś 100 osób i nikt nikomu nie wchodził w paradę, źródełko było 50 metrów od obozu, a i patyki na ognisko również się znalazło. Śmieci także o dziwo nie było zbyt wiele, każdy starał się zabierać je ze sobą, a w ostateczności spalał je w ognisku. Nad jeziorkiem panował wspaniały harcerski klimat, jedni śpiewali, inni grali na gitarze a jeszcze inni tak jak my dyskutowali w blasku płomieni ogniska. Podobno czasami zaglądają tu strażnicy parkowi i wystawiają mandaty za obozowanie i palenie ognisk (oczywiście bez kwitka) lecz tym razem nie mieliśmy okazji ich spotkać.
Następnego dnia o poranku nie budzi nas blask promieni słonecznych, ale silny wiatr i ciemne burzowe chmury. Nie mamy wyjścia musimy przeczekać, aż nieco się rozpogodzi. Po godzinie pogoda minimalnie się poprawia, chociaż nadal kropi, ale decydujemy wspólnie że ruszamy dalej w kierunku Howerli. Mimo niepewnej pogody wyruszamy na grań, a następnie trawersem omijamy szczyt Turkuła (1932 m.n.p.m) i dalej Dancerza (1850 m.n.p.m). Pogoda z minuty na minutę się pogarsza, chmury robią się czarne a wiatr wiej coraz mocniej. Jakąś godzinę od naszego wymarszu na naszej grani zaczyna coraz mocniej padać, a co gorsza grzmi i błyska się coraz częściej. Nie mamy wyjścia schodzimy z grani Pożyżewskiej (1822 m.n.p.m) w kosówkę, kucamy i modlimy się aby przestało walić. Pół godziny później burza i deszcz chwilowo ustaje, nieco zdezorientowani nagłą zmianą pogody biegniemy trawersem Pożyżewskiej, a następnie przez szczyt Breskuła (1911 m.n.p.m) w kierunku Howerli. Niestety na siodełku tuż przed podejściem na Howerlę ponownie wraca do nas potężna czarna chmura, a ulewa dopada nas ze zdwojoną siłą. Nie pozostaje nam nic innego jak szybko rozbić awaryjny obóz na przełęczy i przeczekać nawałnice pod namiotem. Po godzinie strachu wychodzimy z naszego schronienia, rozbitego byle jak gdzieś na czarnohorskiej grani. Na całe szczęście wiatr przewiał ciemne chmury i nagle wyszło słońce, ale ulga. 🙂 Gdy ogarniamy już nasze nieplanowane obozowisko ruszamy na Howerlę. Po pokonaniu stromą ścieżką ponad 250 metrów przewyższenia w końcu docieramy na wierzchołek Howerli (2061 m.n.p.m), która jest najwyższym szczytem Karpat Ukraińskich jak i całego kraju. Na szczycie panuje duży tłok, gdyż większość mieszkańców kraju traktuje tę górę jak symbol świętości, a wejście na nią jako swój narodowy obowiązek. Dlatego też widok dziesiątek Ukraińców świętujących zdobycie Howerli wódką, piwem czy szampanem jest tu rzeczą całkiem normalną. Na szczycie powiewa masa niebiesko – żółtych flag, dodatkowo każdy turysta przybywa tu ze swoją własną, dając do zrozumienia wszystkim wokoło jak silna jest wiara i miłość narodu ukraińskiego do swojej ojczyzny, szczególnie w obecnej sytuacji politycznej. Na wierzchołku stoją dwa krzyże, niebieski słup betonowy (dawna pamiątka ku czci Armii Czerwonej) i niebiesko – żółty sztandar. Po zrobieniu kilku pamiątkowych fotek i zakupieniu złotego medalu zdobywcy od miejscowego handlarza w gumowcach, schodzimy czerwonym szlakiem w kierunku Pietrosa, gdyż pogoda cały czas jest mocno niepewna.
Ze szczytu prowadzi strome, skaliste zejście. Ok 200 metrów poniżej wierzchołka na niewielkiej przełęczy stoi domek strażników parku, których akurat nie było przez co byliśmy chwilowo zwolnieni z opłaty parkowej. Domek jest ogólnodostępny i często służy jako awaryjne schronienie oraz miejsce noclegowe, zwłaszcza przy załamaniach pogody, które są bardzo częstym zjawiskiem w okolicach Howerli. Z siodełka udajemy się do oddalonego o 2 km sezonowego schroniska Peremyćka (nocleg na dechach 30 hr). Tu spotykamy strażników parkowych Karpackiego Rezerwatu Biosfery, którzy pobierają od nas opłatę w wysokości 30 hrywien od osoby. Przy okazji pytamy się o jutrzejsze prognozy w regionie, niestety nie mają dla nas dobrych wieści, ma być deszczowo oraz burzowo, generalnie strażnicy nie zachęcają do wyjścia w wyższe partie gór. Wprawdzie jutro mieliśmy zdobywać Pietrosa ale podczas beznadziejnej pogody nie ma to żadnego sensu, rozsądek bierze górę, postanawiamy odpuścić i jeszcze dzisiaj późnym wieczorem zejść do doliny.
W godzinę dochodzimy do przełęczy Harmanieskiej (1550 m.n.p.m) położonej tuż u pod nuży potężnego Pietrosa (2020 m.n.p.m). Z siodełku roztacza się piękna panorama na doliny potoków Czarnej Cisy oraz Lazeszcziny oraz niezapomniany widok dzikich koni oraz wypasających się krów, tu znajdziecie także idealną miejscówkę na biwak (w pobliżu źródełko). Z głównej grani schodzimy na zachód niebieskim szlakiem do podgórskiej osady Kozmeszczik. Ponad 8 km leśną ścieżką prowadzącą wzdłuż potoku Lazeszczina mijając po drodze liczne kolonie pasterskie po ok. 2,5 godziny dostrzegamy pierwsze zabudowania, które są pierwszą po kilku dniach oznaką cywilizacji. Z racji późnej godziny rozglądamy się powoli za noclegiem, wśród kilku zabudowań dostrzegamy duży, ładny, drewniany budynek, Jak się okazało to nowo otwarty pensjonat Serce Karpat. Po krótkiej rozmowie z gospodynią dostaliśmy pokój z łazienką za 100 hr/os. (14 zł). Jak się okazało pensjonat miał kilka maleńkich niedogodności, jak brak ciepłej wody oraz stałego zasilania, gdyż energia elektryczna dostarczana była z małego agregatu znajdującego się na podwórku, którą cieszyć się mogliśmy zaledwie godzinkę przed snem :). Ale co tam, po kilku dniach karpackiego surwiwalu i prawie 50 kilometrach w nogach, nic już nie jest nam straszne, nawet lodowata kąpiel i brak prądu 🙂 Kolejnego dnia gospodyni gości nas królewskim śniadaniem, cieszymy się że w końcu zjemy coś innego niż żywność liofilizowana i owsianka instant 🙂 Za oknami leje jak z cebra, dochodzimy do wniosku że była to dobra decyzja, aby wcześniej się ewakuować z grani. Podczas strasznej mgły nic byśmy nie zobaczyli, a na dodatek przemoklibyśmy jak kury. Po śniadaniu i spakowaniu zabieramy się do miasteczka z gospodarzem przez co powoli kończymy naszą górską wyprawę po Czarnohorze. Na szczęście to jeszcze nie koniec naszego wypadu, gdyż powrót do domu bezdrożami ukraińskiego Zakarpacia to początek kolejnej nowej przygody…..
INFO :
- Przejazd : Gliwice – Kraków – Rzeszów – Korczowa – Lwów – Iwano – Frankowsk – Jaremcza – Dzembronia 700 km (realnie nie wliczając postoju na granicy to ok 11 godzin jazdy)
- Trasa piesza 3-dniowa : Dzembronia ok. 800 m.n.p.m – Uchaty Kamień – przełęcz Dzembronia (szlak niebieski) – Pop Iwan 2022 m.n.p.m (szlak czerwony ok. 15 km) – Brebenieskuł 2037 m.n.p.m (szlak czerwony) – Jezioro Niesamowite 1750 m.n.p.m (szlak czerwony ok. 30 km) – Howerla 2061 m.n.p.m (szlak czerwony) – przełęcz Harmanieska 1550 m.n.p.m (szlak czerwony) – Kozmeszczik (szlak niebieski ok. 48 km)
- Noclegi w dolinach i miejscowościach pod górskich znajdziecie u gospodarzy, w kwaterach prywatnych czy w pensjonatach ceny wahają się od 100 hr do 250 hr za osobę za noc.
- W górach praktycznie brak infrastruktury turystycznej, trzeba być zdanym zupełnie na siebie. Wybierając się na kilka dni z plecakiem w Czarnohorę dostateczny prowiant i namiot to konieczność.
- W wyższych partiach gór jest problem z wodą, dlatego pamiętajmy aby odpowiednio wcześniej uzupełnić zapasy wody ze źródeł i potoków, których najwięcej znajduje się w dolinach.
- W Czarnohorze należy uważać na dzikie zwierzęta takie jak niedźwiedzie, wilki czy żmije. Na pewno napotkamy na swojej drodze także liczne zwierzęta hodowlane tj. krowy, konie, owce czy kozy.
- Dla tych którzy nie mogą rozstać się ze swoim telefonem komórkowym ostrzegam że zasięg jest tutaj mocno ograniczony (najlepszy jest miejscowy operator Kiev Star)